Ich dom

komiks-slamsy.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA

Pociągi „kelas ekonomi” – najtańszy, ale i najbarwniejszy z dżakartowych transportów – na stacjach niemal nie stają. Zazwyczaj zwalniają tylko, pozwalając pasażerom na pospieszne wskoczenie czy wyskoczenie w miejscu przeznaczenia. W godzinach szczytu robi się z tego wskakiwania i wyskakiwania niebezpieczna przepychanka, bo nie dość, że tłok, że pociąg w ruchu, że kieszonkowcy, to jeszcze wiadomo, że jeśli nie uda się wcisnąć, na następny będzie trzeba czekać czterdzieści minut, godzinę, bo „kelas ekonomi” kursują najrzadziej. Dlatego, zanim ktokolwiek zdąży wysiąść, tłum z peronu szturmuje już wagon.
W takiej właśnie przepychance przegapiamy swoją stację. „Aj tam, tylko jedna, nie ma sensu czekać, cofniemy się piechotą wzdłuż wiaduktu kolejowego”, mówimy sobie, kiedy w końcu udaje nam się wysiąść. Schodzimy na ulicę, odnajdujemy kierunek, mijamy skrzyżowanie i…
– Tomek? – Rozglądam się dookoła i składam powoli do kupy to, co nagle widzę: wielkie góry śmieci, latające samopas dzieciaki, żylaści, obładowani workami mężczyźni, bajzel, brud i zaduch, pokraczne, brzydkie konstrukcje, gdyby nie stojące wewnątrz nich leżanki, prowizoryczne stoły, rozklekotane krzesła i migoczące niebiesko ekrany telewizorów, nie uwierzyłabym nigdy, że można w czymś takim mieszkać. – Tomek, czy my nie przekroczyliśmy właśnie progu slamsów?
Co w takich momentach nie pozwala zawrócić, co pcha, każe iść dalej? Ja wiem? Ciekawość? Chciwość życia, poznania, zobaczenia?
Jedna z pierwszych scen filmu „Nienawiść” (jak naprawdę – nie wiem, Tomek upiera się, że tam w ogóle nie ma takiej sceny, ja upieram się, że tak to pamiętam): kamera stoi na skraju dachu wieżowca, nagle przekracza krawędź i zaczyna spadać jakby ktoś z tego dachu zeskoczył; chodnik zbliża się coraz bardziej i bardziej, a głos z off’u uparcie powtarza: jak na razie wszystko jest w porządku, jak na razie wszystko jest w porządku, jak na razie wszystko jest w porządku… Cięcie.
I trochę tak to jest, kiedy włazimy w niepewne. Coś ciągle w głowie powtarza „jak na razie wszystko jest w porządku”. Jak na razie, bogom dzięki, nigdy jeszcze nie łupnęliśmy o zbliżający się chodnik, zawsze się udawało. Nie wiem, być może dlatego, że strach lubi wyolbrzymiać, że to wyobraźnia często wstawia upiory tam, gdzie wcale ich nie ma. Tak jak tu, między stacjami: Mangga Besar i Jajakarta. Z rozdziawionymi szokiem gębami przeszliśmy przez te slamsy.

To było jak jakaś choroba, nie dawało spokoju. Wrócić tam. Wrócić z tłumaczem i porozmawiać z tymi ludźmi.

Muhamada spotkaliśmy w parku przy monumencie Monas, sam nas zaczepił. Wydawał się prezentem od losu. Przewodnik, dobrze mówił po angielsku, rezolutny, szybko myślący. I jakby tego wszystkiego jeszcze było mało, kilka miesięcy wcześniej z dziennikarzem „The Times” objechał dżakartowe dzielnice największej biedy. Powiedział, że tam gdzie byliśmy, nie ma nic ciekawego, że wie dokąd trzeba pojechać, ma przetarte ścieżki. Poza tym, jeśli będziemy chcieli robić zdjęcia, to lepiej mieć pozwolenie. On może pomóc załatwić. Niestety.
– Za pół dnia – podrapał się po głowie – to będzie 30 euro.
Mocno zabolało. Na nic tłumaczenie, że na tym nie zarabiamy, że to ciekawość nas pcha, że może da się taniej, bo za 30 euro żyjemy 2-3 dni, ze spaniem i jedzeniem. Chyba nam nie uwierzył. Szkoda, bo całkiem nieźle się z nim rozmawiało.

Dżakarty część wspólna – zbieracze. Wszędzie. Z hakami, szpikulcami w dłoniach, z workami, taczkami, bez niczego. Zbierają butelki, kartony, puszki, żelastwo, wszystko. Jest ich mnóstwo, w każdym miejscu, w którym byliśmy – byli.
Któregoś dnia, idąc wzdłuż zaśmieconego, czarnego od brudnej mazi kanału głupie żarty, wyścig na obrzydlistwa:
– Za ile byś wszedł do tej wody?
– Ale z głową czy bez?
– Z głową.
– To za tyle, za ile byś zjadła tego szczura co tam pływa.
I tak z kwadrans, coraz wstrętniej, bo inspiracji w bród.
A po kilku dniach, idziemy i w identycznym miejscu widzimy ludzi zanurzonych po pas, po szyję, wyciągających śmieci. Bo oni z tych śmieci żyją. Z tego, że je sprzedadzą. Ależ nam się głupio zrobiło…

Męczyło, męczyło i wymęczyło. W końcu pojechaliśmy. Sami, na hura, na niech się dzieje, co chce. Baliśmy się. Baliśmy się, że będzie ciężko, opornie, że będą się wstydzić swojego losu, że nie wpuszczą do swojej biedy. Baliśmy się, że trudno będzie zrobić jakiekolwiek zdjęcie, nawiązać kontakt. No bo po co niby chcę robić te zdjęcia? Bo interesuje mnie ich los? To jak żyją? Ale jeśli tak interesuje, to dlaczego nie znam języka, nie umiem z nimi porozmawiać? A może po prostu wścibsko chcę ich podglądać? A może chcę na ich niedoli zarobić? A może… Tyle myśli, tyle niepewności.

Dzień był wyjątkowo parszywy. Poprzedniego wieczora, po raz pierwszy od dawna spadł deszcz i teraz ulice parowały, nabrzmiewały wilgocią. Ta wilgoć w Dżakarcie równoznaczna jest ze smrodem, bo zasuszone do tej pory odpadki, kiedy złapały trochę wody natychmiast zaczęły gnić. I cuchnąć. A że jest ich nieskończoność, to i odór osacza.
Jeszcze w pociągu spora rodzina. Albo może i nie rodzina? Dwie kobiety i mnóstwo dzieciaków. Już na pierwszy rzut oka widać, że jedziemy w to samo miejsce. Kiedy wychodzimy, znikają szybko w ciasnych, koślawych uliczkach. My zostajemy na głównej. Powoli, noga za nogą, niepewnie i uważniej niż ostatnio. Zza zakrętu jeden za drugim zbieracze. Dokądś. No to może za nimi, za ich sunącymi z mozołem górami makulatury. I nagle eureka – te oblepiające betonowe filary śmietniska to punkty skupu. A więc to tutaj sprzedają swój codzienny dorobek. Mijamy rachityczną, przerdzewiałą bramę, zatrzymujemy się przy wysłużonej wadze i gestem pytamy czy możemy zająć chwilę. Młoda jeszcze, mocna kobieta o ładnych rysach i zniszczonej cerze zastyga na moment zaskoczona, ale zaraz potakuje i dłonią klepie w siedzisko – mam usiąść. Siadam. No i co teraz? Spinam się w zmieszaniu, w głowie kołowrotek: boże, co ja tu robię, a może nas zaraz napadną, a może to nieładnie tak wchodzić im w życie z butami, tłumacz, gdyby był tłumacz… I nagle niemal jak cud: uśmiech, drugi, trzeci. Zwyczajny, szczery, prosty. Zaczynamy rozmawiać, najpierw na te uśmiechy, potem śmielej i śmielej, indonezyjski, polski, w końcu wreszcie na migi łapiemy porozumienie. Papier – 1500, plastik – 1500, złom – 4000, aluminium – 15000, miedź – 60000. To ceny za kilogram. Czego przynoszą najwięcej? Papieru i plastiku. 1500 rupii to jakieś 50 groszy. Nawet w Indonezji niewiele się za to kupi. Myślę o tamtych mężczyznach po pas brodzących w kanale, patrzę na mężczyznę ładującego na wagę worek pełen plastiku. Jezu, jak można tak żyć? Znów mnie zaczyna zalewać nieznośna fala współczucia, żalu, bólu, sprzeciwu. Ale zaraz, moment, ukradkiem zaglądam w oczy stojących przede mną ludzi, bo zebrała się całkiem spora grupka gapiów, przyglądam się tej kobiecie wypisującej kwitek, patrzę na dzieciaki bawiące się na chodniku i gubię rozumienie. To, co od lat uważam za zwykły porządek rzeczy, zdaje się rozpływać, traci sens i zasadność. Uśmiechy, łagodność rysów, jakaś delikatność, kompletnie nie pasują do tutejszych realiów. Spodziewałam się złości, apatii, zmęczenia, zamknięcia, poczucia krzywdy, narzekań. Bo przecież upał, kurz, urągające godności podłe warunki życia. Próbuję jeszcze bronić racji swoich przekonań staram się sobie tłumaczyć, że w Azji zakłopotanie skrywa się za uśmiechem. Ze zdwojoną uwagą przyglądam się tym twarzom. I chyba muszę się poddać. Ich uśmiech nie bije z twarzy, ale z całych sylwetek, z oczu, z rysów, z wnętrza. Być może nigdy w życiu nie uda mi się pojąć mentalności tych ludzi.

Spędziliśmy tam z nimi całe popołudnie. Chodząc od domu do domu, między straganami, bez pytań, bez zastanowień, zatapiając się w chwili, przykucając w progu, biegnąc za gołębiem, wygłupiając się z dziećmi. Pobyliśmy z nimi, daliśmy kawałek siebie. Co więcej można dać? Może to i zabrzmi trochę patetycznie, ale coś niezwykłego było w tej zwyczajności. Tym byciu tak po prostu. Kolejna lekcja życia, jak zawsze niespodziewana.

Post powstał na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX

9 myśli do „Ich dom”

  1. To ciekawe z tym filmem ‚Nienawiść’. Ja miałam zawsze to samo wrażenie, że tam jest taka scena spadania. Sprawdziłam i… to jednak Tomek ma rację – sceny takiej nie ma, jest tylko głos lektora, który OPOWIADA o człowieku spadającym z 50 piętra wieżowca. I jak to jest, że ja to WIDZĘ? 🙂

    A z innej beczki: takie miejsca, jak te slumsy, w których byliście, zawsze wywołują we mnie tornado emocji – bo nie wiadomo, czy trzeba im współczuć położenia, w jakim się znaleźli, czy zazdrościć optymizmu i uśmiechu, czy wstydzić się troszkę, że nas stać na tyle, a ich nie, czy….. I jakoś nigdy nie umiałam sobie tego w głowie poukładać. A może jedynym wyjściem jest po prostu być tam i nie myśleć za dużo?

    trzymajcie się ciepło. i kiedy książka?

  2. Rzeczywiscie tekst poruszajacy, swietnie napisany i rozumiem te zachwyty, ale ja jednak mam mieszane uczucia…
    W duzym skrócie, moje watpliwosci to: czy to odwaga, jak ktos pisze w komentarzu, czy raczej lekkomyslnosc z Waszej strony? A czy publikowanie takich zdjec jest etyczne? Spróbujcie wyobrazic sobie siebie na miejscu tych mezczyzn zanurzonych w smieciach, a potem pomyslcie ze wasze zdjecia to atrakcja do ogladania dla kazdego…
    Wszystkiego dobrego zycze.
    Krystyna

  3. Witajcie:) Bardzo lubię zaglądać na waszego bloga. To co opisujecie to nie są brednie z katalogów podróżniczych typu : „co warto zobaczyć”. Tylko relacje z waszych spotkań z innymi kulturowo ludźmi często zachowania ich są dla nas niezrozumiałe, obce dziwne. Wy to opisujecie wszystko z własnej perspektywy. Z mojej strony ukłony za odwagę, bywacie tam gdzie baliście się wejść ale chcieliście zobaczyć poznać prawdę spróbować zrozumieć. Brawa za to że odważyliście się podążyć w stronę marzeń. wiecie jak to w Polsce jednostki można na palcach zliczyć, którzy podążyli podobną drogą, większość tchórzy i się wycofuje.

    Dziękuję Wam i trzymam za Was kciuki.
    Tomku czemu już nie tworzysz swoich prac? Dawno nie wrzucałeś swoich akwarelek.

  4. Dziekujemy pieknie za komentarze. Odpiszemy jak sie dorwiemy na dluzej do internetu.
    Zwlaszcza Pani Krystynie bo oczywuiscie nam sie tu dyskusja zaczela na temat tego co dookola etyczne al co nie. i jak to z tym bezpieczenstwem ale to bedzie na dluzszy temat.
    Co do rysowania to bylo troche roboty z ksiazka a za moment juz nowy nietypowy rysunek bo na zamiowienie z Ameryki 🙂 a w ogle to lapa swierzbi tylko strasznie duzo sie dzieje. juz sie maugosce odgrazalem ze jak zaraz czegos nie narysuje to zwariuje.
    Dziekujemy!

Dodaj komentarz