Ramadan

DSC_6881.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA

Przez miesiąc, od brzasku do zmierzchu, od pierwszego do ostatniego śpiewu muezina nie wolno: jeść, pić, palić, spółkować.

Georgetown. Sklep z antykami, rok wcześniej.
Siedzimy, popijamy kawę, na małym stoliku kilka kilogramowych paczek daktyli. Daktyle w czasie Ramadanu są wszędzie. (Hm, to śmieszne, właśnie sobie uświadomiłam, że nigdy nikogo nie spytaliśmy dlaczego.)
– No dobrze, a kobiety w ciąży? – drążę temat, bo sklepikarz, emerytowany nauczyciel chętnie odkrywa przed nami zawiłości swojej wiary – Albo na przykład chorzy…
– Jeśli to groźne dla zdrowia, nie muszą przestrzegać nakazu. Ale w ciągu roku, jeszcze zanim nadejdzie kolejny Ramadan, powinni „nadrobić” ten post, odbyć go w innym czasie, kiedy już będą mogli. To ważne, bo Ramadan jest czasem zastanowienia, modlitwy i kontemplacji. Pozwala nam docenić łaskawość Allaha, który w swej dobroci sprawił, że na co dzień możemy być syci.

Georgetown. Lebuh Queen. Ulica Królowej. Dzień przed rozpoczęciem Ramadanu.
To tutaj rozstawiają się stoiska Ramadanowego targu. Te targi są nieodłączną częścią nadchodzącego miesiąca. Kiedy nastaje zmierzch, gęsto się zapełniają wyposzczonymi po całym dniu ludźmi. Ale to nie tylko barwne miejsca posiłku. Być może nawet ważniejsza od ukojenia głodu jest możność dania jałmużny. Istnieje w Islamie jakaś dziwna algebra czynów. Nie do końca ją pojmuję, mimo kilku prób, nie udało mi się spamiętać jej zawiłych prawideł. To coś na kształt notowań różnych dobrych uczynków. Każdy ma swoją wartość. W czasie Ramadanu ta wartość się podwaja. Dlatego ceny na targu są o połowę niższe – część posiłku sprzedają a część oddają w jałmużnie. Każda sprzedana porcja to kroczek bliżej do raju, bo będzie warta tyle ile w zwykłe dni byłaby warta danina.
Lecz to dopiero jutro. Nas już niestety nie będzie. Będziemy w Medan. Z Edytą.

Medan. Dziwaczny niby-pokój na dachu hotelu. Tuż przy Wielkim Meczecie.
Zły pomysł. Modlitwy trwające zazwyczaj kilka-kilkanaście minut ciągną się godzinami. Ledwie, ledwie ucichły w gęstwinie ciemnej nocy a już się zaczynają w szarówce bladego świtu. Bogobojnie zawodzą głośnikiem zawieszonym dokładnie na wysokości naszego niby-pokoju.

Droga z Medan do Bukit Lawang.
Niespodzianka. Autobus nie tonie w papierosowym dymie. Eureka! Błogosławimy Ramadan zakazujący palenia.

Bukit Lawang. W dżungli.
Idziemy już kilka godzin. Prowadzący nas przewodnik jest muzułmaninem. To szaleństwo, ale mimo fizycznego wysiłku próbuje wytrwać w poście. Kto był kiedyś w dżungli wie jak ona zamęcza, jak bardzo wyciska pot i odwadnia organizm. Patrzymy na Lim’a z podziwem. A potem z zaskoczeniem. Bo kiedy w końcu się łamie, zamiast wziąć łyk wody zapala papierosa. Są nieprawdopodobni z tym swoim ciągłym paleniem.

Aceh, wyspa Weh.
W Aceh obowiązuje prawo Koraniczne. Ale sama wyspa jest bardzo turystyczna, liczymy więc po cichu na to, że restrykcje będą nieco mniejsze. I chyba trochę są. Choć wszystko jest zamknięte, trzeba wypatrywać uchylonych drzwi w tutejszych jadłodajniach. Kiedy się takie znajdzie, można zapukać i spytać, czy dadzą coś do jedzenia. Choć nigdy nie ma pewności, zazwyczaj jednak dają. Je się wtedy w środku, tak żeby przechodzący nie zauważyli. Ale te drzwi uchylone rzadko się zdarzają.

Po „nielegalny” obiad.
Okazuje się, że nie będzie. Właściciel jadłodajni patrzy trochę zmieszany i przepraszając mówi, że nie może pomóc. Byli wczoraj u niego szef tutejszej wioski i szariacka policja. Miał nieprzyjemności. Jakie? Nie chce powiedzieć, spuszcza tylko wzrok i mówi, że to dlatego, że jest nietutejszy. Ktoś z pobliskich guesthouse’ów musiał go podkablować. Ich właściciele liczą na to, że każdy z gości będzie jadł tam, gdzie mieszka. Smutno.

Na „nielegalnym” śniadaniu.
Mocno zawadiacka, energetyczna staruszka wchodzi do pokoju, w którym jemy posiłek. Nie zważając na nas zapala papierosa. Okropnie łamanym angielskim, psioczy na rzeczywistość, że musi palić tutaj, zamiast normalnie – na zewnątrz, siedząc na tarasie.
– Ale gdyby ktoś szedł i zobaczył, że palę, mogłaby przyjść policja i dostałabym mandat. – pokiwuje głową i wypuszcza kłąb dymu.
– A ile tego mandatu? – pytam zaciekawiona.
– Milion.
– Milion?! Fjuuu! – gwiżdżę zaskoczona.
Potakuje zgodnie. To ponad 100 dolarów. Naprawdę kupa forsy.

Post powstał na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX

8 myśli do „Ramadan”

  1. nieee:) powod byl znacznie bardziej powazny. bo ramadan zdarza sie co roku, a TO tylko jeden raz:)
    pisalismy o tym tu:
    http://www.tamtaram.pl/index.php/2011/07/25/rzecz-o-rzeczach-malych-i-duzych/
    ale zacytuje, bo warto ten fakt podkreslc:)))))))))))
    „z okazji cudu – bo uwazamy, ze cud to niebywaly,
    ze jest juz 25 lipca roku panskiego 2011
    a swiat jeszcze istnieje
    ten wpis jest ostatnim wpisem
    bez polskich znakow i wielkich liter.”

Dodaj komentarz