Terminal

DSC_7510.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA

Powód dla którego znaleźliśmy się na lotnisku w Banda Aceh w samym środku „muzułmańskiej gwiazdki” był prosty – promocja świąteczna. Trzy godziny samolotem do Jakarty w cenie autobusu jadącego cztery dni było prawdziwą okazją. Wszystkie agencje turystyczne i biura linii lotniczych były zamknięte. Na kupno biletu przez internet było za późno. Pozostało jechać i liczyć na to, że na lotnisku w ostateczności kupimy bilety od pilota. Na miejsce dotarliśmy późnym popołudniem. Oczywiście wszystkie biura linii lotniczych były zamknięte. Wszystkie restauracje, kioski i sklepiki również. Pierwszy samolot w promocyjnej cenie do Jakarty był o 6.00 rano. Biuro linii Lion Air otwierało się na chwilę godzinę wcześniej tylko po to żeby sprzedać bilety pasażerom którzy mieli rezerwację zrobioną nawet kilka miesięcy przed Ramadanem. Uznaliśmy, że wstawanie o czwartej rano żeby z hotelu dojechać na lotnisko jest bez sensu, bo przecież łatwiej tu zanocować i być pierwszymi w kolejce gdy otworzą okienko. Trzeba było tylko dowiedzieć się czy to aby na pewno dozwolone. Ruszyliśmy z niewinnym uśmiechem do małego okienka Informacji. Tam kompletnie zawróciliśmy w głowie miłej młodej muzułmance, której przez dobrą godzinę tłumaczyliśmy, że nie chcemy jechać do hotelu, bo chcemy kupić bilety jak najwcześniej się da i nie stać nas na taksówki w jedną i drugą stronę. Zaczęło robić się wokół nas zamieszanie. Pojawili się taksówkarze, a to oferujący tani transport do hoteli w centrum miasta, a to ściągający swoich znajomych, którzy oferowali nam noclegi w pobliskiej wiosce z kolacją i transportem za cenę zdecydowanie przekraczającą nas budżet. Byliśmy jednak nieugięci. Wszyscy dali w końcu za wygraną i postanowili nam jakoś pomóc. Jeden z pracowników lotniska słysząc nasze pytania czy można coś zjeść wsadził Margot na skuter uprzednio pytając mnie o pozwolenie i zawiózł do jedynego w pobliżu otwartego sklepiku, gdzie kupiła herbatniki i jogurty które miały stać się naszą kolacją i śniadaniem. Natomiast pani z informacji powiedziała, ze możemy korzystać z jej automatu na wodę, jeżeli tylko będziemy spragnieni. Potem nadszedł czas na rozmowę z wojskową ochroną lotniska. Nasza pani stała się naszym tłumaczem. Szybko jednak rozmowa zaczęła odbywać się przy nas ale bez nas w języku indonezyjskim. Z tego co się domyślaliśmy pani z informacji starała wytłumaczyć wojskowym, że chcemy tylko przenocować, że nie chcemy robić nic złego, że co prawda nie wie dlaczego, ale uparliśmy się i nie chcemy tej nocy spędzić w jednym z hoteli w oddalonym o kilkanaście kilometrów Band Aceh. Ochroniarze długo dyskutowali miedzy sobą, spierali się, aż w końcu z uśmiechem zawyrokowali:
– O 20.00 zmienia się ochrona na lotnisku. Spytajcie ich.
Lotnisko powoli pustoszało. Tego dnia miał być jeszcze tylko jeden lot. Po godzinie 20.00 pojawili się nowi żołnierze. Sytuacja powtórzyła się. Najpierw popatrzyli na nas jak na kosmitów, potem trochę z pobłażaniem, trochę groźnie i powiedzieli coś do naszej pani z informacji.
– Możecie spać gdzie chcecie – powiedziała – tylko musicie dać im wasze paszporty na noc i nie wchodzić do pokoju modlitwy gdzie podróżni mogą pomodlić się przed lotem.
To był prawie koniec. O 22.00 odleciał ostatni samolot. Lotnisko szybko zrobiło się puste. Ostatnie sprzątaczki zwijały swoje wiadra i szczotki. Taksówkarze odjechali. Zabraliśmy swoje plecaki i poszliśmy na piętro gdzie był taras widokowy i tam zaczęliśmy rozkładać śpiwory szykując się do snu. Po pół godzinie zjawiło się trzech młodych wartowników. Zabrali nasze paszporty i z przepraszającym uśmiechem poinformowali, że musimy niestety zejść na dół spać na głównej sali gdzie będą nas mieć na oku. Shariat law – dodali przepraszająco.
Zwinęliśmy się szybko i przenieśliśmy do wyznaczonego przez nich pustego baru gdzie mogliśmy spokojnie spać obok siebie. Lotnisko umilkło, a my zasnęliśmy bezpiecznie pod okiem naszych aniołów stróżów cnót niewiernych. Rano oddano nam paszporty. Półśpiąc kupiłem bilety. Zjedliśmy ciastka na śniadanie. Zaparzyliśmy sobie kawę naszą grzałką korzystając z barowej elektryczności i po kilku godzinach siedzieliśmy w samolocie do Jakarty.
Jak nam się udało przekonać tutejszych służbistów, ciągle nie mamy pojęcia. Podobnie jak i nie wiemy, z jakiego właściwie powodu wpadliśmy na ten pomysł: śpimy na lotnisku. Brzmi całkiem pospolicie, wielu ludzi przecież nocuje na lotniskach. Tak. Ale nie na zamkniętych. No i nie bez biletu. No i nie obok siebie – nie będąc małżeństwem – w miejscu gdzie przepisy są wyznaczane przez Koran, w czasie Idul Fitri, kończącego ramadan, w stolicy najbardziej restrykcyjnej w tym kraju muzułmańskiej prowincji jeszcze kilka lat temu dość poważnie targanej walkami separatystów. Sam sobie nie wierzę, że to zrobiliśmy.

Post powstał na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX

4 myśli do „Terminal”

  1. Ech! Takie jestesmy niby chojrki hop do przodu… a jak dwa dni temu podeszla do nas mila dziewcyna z Polski i spytala czy to my to tamtaramy to… zawstydzilismy sie, spalilismy cegle i nas zatkalo. O mila dziewczyno przepraszamy ze nawet nie porozmawialismy 🙂 ale bardzo serdecznie pozdrawiamy i dziekujemy jeszcze raz za dobre slowo!

Dodaj komentarz