Z samą sobą rozmowa na dachu

komiks-rozmowa-ze-soba.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA

– Lubisz koniec roku?
– Nie bardzo.
– Czemu?
– Przez jakiś taki nawyk podsumowań, nie mogę go w sobie zwalczyć. Takie wpojone: coś się kończy, coś się zaczyna. To może być dobre, optymistyczne, zazwyczaj takie właśnie jest – nowe, nowe, lubię nowe – ale w tych ostatnich dniach roku akcent pada zawsze na to „kończy”, i na bezwiedne rachunki, co zrobiłam, co mogłam zrobić, wyłazi ze mnie ten mój nieznośny wieczny niedosyt, to, że ciągle mi mało. Z końcem roku ciągnie w dół, jest pesymistyczne.
– Malkontent jesteś?
– Tak. Dziś tak. Jutro też. Ale pierwszego stycznia to zniknie, nawet palcem nie ruszę, a i tak zniknie. To samo „ciągle mało” stanie się motorem, zacznie pchać do przodu. W nieznane dnia następnego.
– Co zrobisz pierwszego stycznia?
– (uśmiech) Nie mogę jeszcze powiedzieć. Żeby nie zapeszyć. Mamy taki jeden pomysł, trzymaj kciuki, bo chociaż ostatecznej decyzji jeszcze nie ma, bardzo go już polubiliśmy.
– No dobrze, zostawmy to. Jeśli powiem „rzecz”, to co ci przychodzi do głowy?
– Zakładka do książek. Taka składana, podłużna. Na górze jest napis „Polska”, a pod nim łowickie wzorki. Wiesz, to zabawne, mam też jedną książkę, papierową, po polsku. Dźwigam ją już od kilku miesięcy, ale nie czytam. To tak jak z przepyszną czekoladką, czekam i czekam, żeby jak najbardziej odwlec ten moment, kiedy już będzie zjedzona. Prawdziwa książka z prawdziwą zakładką – taki luksus niesłychany.
– Ale to co? W ogóle nie czytasz?
– Nie! Czytam! Pochłaniam teksty jeden za drugim, ja nie umiem żyć bez czytania. Tylko teraz to są audiobooki, e-booki. Kilobajty zamiast kilogramów.
– Ostatnio co przeczytałaś?
– „Trylogię złodziejską” Sergiusza Piaseckiego.
– Dobre?
– Bardzo dobre. Tylko smutne. Rzecz się dzieje w Mińsku, po pierwszej wojnie, opowiada o świecie blatnych (zawodowych złodziei), o ich honorze, świętości danego słowa, lojalności, przyjaźni, kontra kondycja tych samych wartości w świecie zwykłych, „uczciwych” ludzi. Tam jest takie zdanie: „ …Żeby myśli zabijały, żeby marzenia się spełniały, żeby pragnienia się realizowały, ile trupów, grabieży, kradzieży i gwałtów miałby na sumieniu bez wyjątku każdy mechanicznie uczciwy obywatel globu!” Mocne, nie?
– A zakładka, skąd ją masz?
– Od mamy, przekazała razem z listem, krówkami i kukułkami. Jeszcze w październiku spotkaliśmy się z Kasią, Dorotą i Ewą, przyjechały na Bali na wakacje i poza gigantyczną dawką ciepła naprzywoziły nam prezentów – poza tymi od mamy – chleb, wódkę, śledzie, kiełbasę, ser, gazety. Rany, ale mieliśmy uczty, aż brzuchy bolały. Śledzie pierwszy raz od trzech lat jedliśmy, nic a nic im w smaku nie ubyło. I nawet kac był cudowny, taki swojski, zwlekasz się rano z łóżka, wychodzisz przed domek a tam z domku obok szczebioty po polsku. Od razu ból głowy mija.
– Polubiłaś Bali?
– Hmm, to było tak: kiedy tylko przypłynęliśmy i wsiedliśmy w autobus jadący do Denpasar zakochaliśmy się w tej wyspie. Nieprawdopodobna architektura, pełna misternych zdobień, płaskorzeźb, detali, uderzające nagromadzenie wierzeń – wszędzie świątynie, świątynki, kapliczki – wyczuwalny, unoszący się w powietrzu mistycyzm, soczysta zieleń, latawce tańczące nad polami, kąpiące się w strumieniach półnagie kobiety, to wszystko sprawiło, że z każdym mijanym kilometrem napalaliśmy się coraz bardziej, żeby poznać, zrozumieć, dotknąć, pochłonąć. A potem, wysiedliśmy z autobusu. I tu, czar prysł. Ludzka ściana, opór. Pieniądze, chciwość, krętactwo. Nie mogliśmy uwierzyć, że to wciąż Indonezja i że to wciąż Indonezyjczycy. Z godziny na godzinę, z dnia na dzień rosło zniechęcenie, znikała chęć poznania. Przemysł turystyczny zabija to miejsce. Szkoda. Ale to nic, to dla dziewczyn tam pojechaliśmy i tu było tylko spełnienie za spełnieniem.
– Często spotykacie Polaków?
– Ha! Ten rok, zwłaszcza jego druga połowa jest wyjątkowo szczodra. Najpierw Edyta przyjechała, potem przez chwilę się widzieliśmy z Mańkiem, Dorotką i ich dzieciakami, kilka dni później poznaliśmy Kaję, dzięki temu spotkaniu udało nam się zrobić wystawę w Dżogakarcie, w listopadzie złapaliśmy się z Olą i Łukaszem i, w końcu, po kilku minięciach się dosłownie o włos, spotkaliśmy się z Alicją i Andrzejem. Oj i z tymi to się dopiero zadziało!
– Co takiego?
– O rany! No zaczęło się od kilku dni i nocy przegadanych, nie mogliśmy przestać, zazębiło. Przebłyski rozsądku kładły nas spać o drugiej, trzeciej nad ranem. To było jeszcze w Georgetown. Potem oni popłynęli dalej, przez Langkawi na Phuket. My, zmierzaliśmy stopem w stronę Bangkoku, bo Tomkowy paszport już cały w stemplach i trzeba było wyrobić nowy. No to ich po drodze na tym Phuket odwiedziliśmy. Był koniec listopada.
– I?
– (śmiech) I do dziś tu z nimi siedzimy. Zostaliśmy sąsiadami. Oni mieszkają na pierwszym, my na drugim. Wynajęliśmy takie pokoje – mini mieszkania i żyjemy obok siebie. Oni robią swoje rzeczy, my swoje, a w międzyczasie spotykamy się i wymyślamy. Andrzejki zrobiliśmy, takie prawdziwe, z laniem wosku przez klucz, któregoś dnia kupiliśmy ryby, nakradliśmy liści bananowca z ogrodu (w które się ryby owija do pieczenia przyp.red.) i zrobiliśmy ognisko, wigilię razem spędziliśmy na plaży, następnego dnia, po wigilii przyszli do nas „po kolędzie” przebrani za diabła i anioła i zrobili nam taką szopkę-teatrzyk, że wylądowaliśmy na podłodze ze śmiechu, od dwóch tygodni robimy rulon…
– Rulon?
– No. Rulon. Pamiętasz taką zabawę z podstawówki? Piszesz albo rysujesz coś na kartce, zawijasz ją tak, żeby było widać tylko ostatni fragment i ktoś na podstawie tego, co zostało kontynuuje. Po sylwestrze będziemy rozwijać. Doczekać się już nie mogę. Poza tym jest cała masa takich małych, dobrych codziennych spotkań. To z nich wynikł pomysł, o którym mówiłam na początku. Przelała się nam ta przysłowiowa kropla – chcenia i gdybania zaczęły zamieniać się w czyny.
– No powiedz o co chodzi…
– Nie. Nie podjudzaj.
– Szczęśliwa jesteś?
– Ej, to nie fair zadawać mi dziś to pytanie.
– Odwołać?
– Nie. Odpowiem. Jestem szczęśliwa.
– Nawet pod koniec roku?
– No. Chandra to nie brak szczęśliwości. Chandra wynika z chwili. A szczęśliwość…
– Z realizacji marzeń?
– Nie. Raczej z posiadania. Nie można zrealizować czegoś, czego się nie ma.
– To jakie masz marzenia?
– W ogóle czy na przyszły rok?
– A to się czymś różni?
– Sama nie wiem. Chciałabym zobaczyć K2.

Post powstał na arcyklawym notebooku Acer Aspire TimelineX

4 myśli do „Z samą sobą rozmowa na dachu”

  1. A ja nie mam już żadnych marzeń i oczekiwań. Ten rok wydłubał ze mnie resztkę nadziei, ale sie jednak nie daje… W Sylwestra zrobię sobie kuklę z napisem 2011 i bedę ja okładać kijem, a potem puszczę ja z dymem, bo w pobliżu rzeki brak…
    Wszystkiego dobrego dla Was!

Dodaj komentarz