KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA
uda sie! zwijaj, szybko! sciagaj! jeszcze da rade!
wielkie, kolorowe skrzydla zatoczyly niebezpieczny luk, napieta przed chwila zylka stracila swoja sprezystosc, a rwacy sie ku sloncu dumny, zdobny ksztalt zaczal nagle dryfowac w kierunku wielkiego drzewa. bylam przerazona. zgubilam wznoszacy go prad.
to nie byl zwykly latawiec. kilkanascie miesiecy wczesniej, w mistrzostwach na borneo dal ahmadowi srebro, pod wzgledem doskonalosci byl drugi w calej malezji. ahmad jest jednym z najlepszych, juz od prawie dekady zbiera najwyzsze noty w pojedynkach mistrzow. latawcom poswiecil zycie. na codzien przesiaduje w swoim mikrym warsztacie i przy pomocy prostych, niemal szkolnych narzedzi wyczarowuje cuda z bambusowych tyczek, krepiny i papieru. ma swoj niepowtarzalny, pelen lekkosci styl. wygrywa cierpliwoscia. jako jeden z niewielu potrafi misternie wyciac, nalozyc na siebie i zlaczyc kolejne warstwy papieru. kazda warstwa to kolor. tam, gdzie inni uzyja trzech czy czterech barw, on nalozy szesc, czasem nawet siedem. nieprzecietny efekt. i ekstremalna trudnosc. dlugie lata poswiecil na proby i nauke, na dojscie do perfekcji. bo chodzi mu o cos wiecej. piekny latawiec to jedno, tutaj ogranicza tylko wyobraznia, posklejane papier, folia i pergamin stworza niezwykla mozaike ksztaltow i kolorow. zgodnie z tutejsza tradycja wiele takich latawcow zdobi sciany domow, prawdziwe dziela sztuki. ale to tylko ozdoby, zbyt ciezkie, by sie uniesc. to dla ahmada za malo. on chce, zeby lataly.
wszyscy dokola zamarli, coraz mniejsza odleglosc dzielila latawiec od drzewa. dawalam z siebie co moglam, pomimo strachu, ze zylka potnie, porani mi dlonie. przestalam juz nawijac, juz tylko w pospiechu sciagalam, poplacze sie, to trudno, byle tylko ja napiac, byle znow wzniesc go w gore, poczuc ze mam kontrole, lacznosc z jej drugim koncem. nagle – jest, czuje opor, nadzieja, teraz sie uda.
tradycyjne latawce sa duze. maja okolo metra-poltora szerokosci. choc zwyczaj ich puszczania przywedrowal z chin, tutejsza, lokalna tradycja znacznie go wzbogacila. caly kelantan z nich slynie. kiedy nadchodzi maj, coroczny czas konca zbiorow i poczatku monsunu przynoszacego wieczorne, stabilne podmuchy wiatru, tanczace w niebie latawce zdobia cale wybrzeze. gesto pouczepiane ocieniajacych plaze, kokosowych palm, wiruja, podryguja i… graja. umocowane na osi, napiete trzcinowe smyczki wibruja podmuchami. kazdy z nich jest inny, kazdy zna swoje tony, swoj spiew, swoja melodie. sa tak niepowtarzalne, ze ich wlasciciele, bez trudu je moga odroznic. kazdy slucha swojego.
ahmad o dzwiekach wie duzo, ale to nie one sa dla niego wyzwaniem. dla niego wazne jest piekno. harmonia wygladu i tanca latawca, ktory tworzy. kazda warstwa papieru, to dodatkowy ciezar, dzielo zyskuje urode lecz traci zwiewnosc i lekkosc. dlatego zmudnie docina listki, platki, lodygi, tak, zeby tego papieru bylo jak najmniej. to wlasnie dzieki tej pracy, kunsztowi i doswiadczeniu moze wygrywac w zawodach. tam wprawa jast najwazniejsza. bo na mistrzostwa sie jedzie tylko z materialami. papier, tyczki, nozyki, klej, zylki, farby, sznurek. i kazdy z uczestnikow ma tyle samo czasu na stworzenie latawca. dwa dni mozolnej pracy. jesli nie zdazy – odpada. to jest pierwsza selekcja, po niej, ci co zostali staja do trudnej walki. kryteriow oceny jest kilka, sa scisle okreslone. 30 procent to wyglad, piekno, precyzja ksztaltu, kolejne 40 – wznoszenie, im bardziej pionowo sie wzbija, tym lepszy osiagnie wynik, nastepne 20 zalezy od tanca, stabilnej plynnosci ruchow i w koncu ostanie 10 zdobywa gra, spiew latawca.
w takich zawodach startowal latawiec, ktory wirowal na drugim koncu zylki. po krotkiej chwili nadziei, znow zaczal miekko opadac. to wiatr nagle zgasl, ucichl, zniknal. nic juz nie moglam zrobic. zawisl w zielonej koronie.