dni przydrozne w san luis

DSC_2575.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/SanLouis#

to nawet nie chodzi o to, ze san luis jest jedyna argentynska prowincja z czasem cofnietym o godzine. ani o to, ze autostrady maja slabe oznaczenia. ani tez o to, ze akurat byla pelnia.
bylo nas tam niewiele. ot, przejezdzalismy przez san luis, bo jest pomiedzy mendoza a cordoba. najkrotsza droga wiedzie wlasnie tamtedy. kierowcy byli milczacy i dziwni, ale wiezli, wiec chwala niebiosom za ich istnienie. argentynska siodemka, podobnie jak wszystkie inne ruty nacional, ciagnie sie monotonnie przez dlugie kilometry. szare, niekonczace sie wstazki.
prowincja san luis, postanowila je ozdobic. ktos wpadl na pomysl, ktos ten pomysl podchwycil, ktos zatwierdzil i jest. siedmiokolorowy, usmiechajacy absurd. wszysko wzdluz drogi zostalo pomalowane. latarnie. po dwadziescia cztery w kazdym kolorze, wiadukty, uschniete drzewa, mostki… kolejno: rozowe, fioletowe, zolte, niebieskie, czerwone, zielone, granatowe i znow, fioletowe, rozowe… co kilkadziesiat kilometrow, niespodzianka. obowiazkowo wsrod pustkowia, zawsze tuz przy drodze, wielka tablica: zona wi-fi. rownie racjonalnie wygladalaby na srodku baltyku. albo zatoki bengalskiej. no ale czemu nie?
popoludnie spedzilismy we trojke. nas dwoje i stojaca po przeciwnej stronie autostrady prostytutka. ona zlapala cztery okazje. my – zadnej. slonce zaszlo, ksiezyc wychylil sie zza horyzontu, granatowe latarnie rozblysnely swiatlem. utknelismy. w argentynie nie ma ziem niczyich. wszedzie sa ogrodzenia, wszedzie tereny prywatne, rozlegle pola estancji szatkuja caly kraj. tu nie ma zadnego wyboru, trzeba przeskoczyc przez plot, znalezc przytulne miejsce i cicho liczyc na to, ze konskie i psie slady na sciezce mowia nam: dobry wieczor, spokojnie, my tu juz dzisiaj bylismy i nie wrocimy przed switem. noc byla dla nas lagodna, mimo zimy ciepla, dzieki ksiezycowi jasna, przerywana tylko czasem konskimi parsknieciami. poranek tez przyjazny, z ogromnym transportem wina ruszylismy w dalsza droge. i nic sie nie wydarzylo, nic a nic szczegolnego.
wiec co w tym takiego dziwnego? czemu az tak to utkwilo? do dzis nie potrafie powiedziec.

3 myśli do „dni przydrozne w san luis”

Dodaj komentarz