upadek perito moreno

zeszyty strony-43-kadr.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/PeritoMoreno#

gdyby jakims nie daj boze cudem, to cudo wyladowalo nagle w warszawie, czubkiem dajmy na to miazdzac palme na degolu, to nawet tesco na natolinie by nie ocalalo. zygmunt razem z kolumna zapadliby sie pod ziemie, problem okolic palacu kultury zostalby raz na zawsze rozwiazany, a ogrod botaniczny w powsinie, musieliby przerobic na zimowy.
a tu?
tu, ze swoimi czternastoma kilometrami dlugosci, czterema szerokosci i piecdziesiecioma piecioma metrami wysokosci, jest zaledwie kruszynka.

upadek lodowca.jpg
a tu? tu, zawala sie wlasnie pietnastopietrowy wiezowiec. jeden z pieciu tego dnia.

krolowie zycia

psyyy.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/Psy#

krolowie zycia, szaroburzy szczesliwcy. jeden z przetraconym karkiem, drugi z bielmem na oku, trzeci nijaki, czwarty rudy, czarny, rozwalesani zbiegowie cywilizacji. ktos mowi do nich „a casa!”, do domu! do domu? oszalales? przeciez ja bezdomny jestem! przeciez to cala moja wolnosc, moje zycie, moje szczescie. bron boze, niech nikt mnie do domu nie zabiera, nie wysyla, ja nie chce. nie widzisz jak mi dobrze? podbiegne do ciebie, podgryze, klepniesz mnie, poglaszczesz, a potem bedziemy szli. ty rownym krokiem, ja rowno przy tobie. bedziemy grali w ta gre, ze jestem twoj. a potem byc moze wyciagniesz z plecaka kawalek kielbasy, a! zreszta co tam kielbasa, kawalek chleba czy czegokolwiek, wszystko mi jedno, nie jestem glody, troche tylko lakomy, czasem ludzie wyciagaja takie dziwne smaki, wiesz, miedzynarodowe, sam nie wiesz ile kuchni poznalem na tej drodze czteroprzecznicowej z centrum nad jezioro. wiesz, to moj rewir. nie to zebysmy sie szczegolnie o rewiry klocili, ale z czasem utarly nam sie sciezki. ja chadzam ta wlasnie. tam dalej ten rudy, o widzisz? widzisz jak merda? nowych znalazl. a czasem sie bawimy, gramy. idziemy we dwoch i znajdujemy kogos i idziemy za nim az do spotkania pierwszego glaskacza. zawsze predzej czy pozniej sie trafi taki co po glaszcze. wtedy ten poglaskany idzie za nowym. no i co. to samo. a nuz z plecaka kielbase wyciagnie, albo chleb, cokolwiek, niewazne, bo przeciez glodny nie jestem. to o zabawe tu chodzi. i zeby dzien dobrze spedzic. bo wiesz, tutaj jest dobrze, jest swiety spokoj. z knajp sporo jedzenia wyrzucaja, ulice sa ciche, to mozna sie po nich walesac, snuc dnie, pajeczyny drog i nie martwic sie o nic. jedyne czego czasem moze brakuje, to tego poglaskania. no bo nie kazdy sie odwaza poglaskac kark przetracony albo leb z bielmem na oku. ale moze to i dobrze. to byloby uciazliwe, tak wciaz sie od glaskania opedzac.

http://www.chileaustral.com/perros/ingles.shtml

torres del paine „realidad”

komiks-torres.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/TorresDelPaine#

na potrzeby filmu, reklamy, radia i telewizji jestesmy w stanie wskazac miejsca gdzie:
1. non-stop przesiaduja kondory
2. non-stop jest bialy szkwal
3. non-stop jest tecza
4. non-stop jest tecza i bialy szkwal razem
5. non-stop wieje
6. non-stop czlowiek wpada na cos pieknego
7. i nigdy nie brakuje lodu do drinkow

alfonso torres paine „antirelativo”

antirelativo II.jpg

raz mozna. obiecalismy sobie uroczyscie, ze nigdy wiecej to sie nie powtorzy. a bylo tak. ta rzezba wpadla nam w oko zupelnie przypadkiem. stala w bardzo slabo eksponowanym miejscu, wlasciwie na uboczu. wiadomo o niej niewiele. najbardziej prawdopodobna jest historia, mowiaca, ze znany, chilijski rzezbiarz, niejaki alfonso torres del paine (1840-1917), stworzyl ja na poczatku zeszlego stulecia, zainspirowany ogloszeniem przez einsteina rownania e=mc2. wyceniana jest na ok. 30000 chilijskich pesos i jest czescia ogromnej kolekcji dziel artysty, wciagnietej na liste unesco w 1978 roku. co nam do glow strzelilo, zeby ja zawinac, nie mamy pojecia. podejsc bylo kilka. najpierw ja troche przestawilismy, zeby sprawdzic, czy nie wywola to poruszenia wsrod obslugi. po dwoch dniach wrocilismy. ciagle stala tak, jak ja zostawilismy. nastepny poranek byl decydujacy. dla niepoznaki, tomek poszedl sam, z papierem w reku i blagalna prosba, czy nie moglby skorzystac z toalety. w drodze do lazienki rzezbe zgarnal, by w ciszy wychodka zapakowac i schowac pod kurtka, po czym pewnym siebie krokiem dolaczyl do mnie, czekajacej kilkaset metrow dalej. i ot to cala prawda. uf. musielismy sie przyznac, bo strasznie nam to ciazy.

DSC_0246.jpg
a przy okazji, czy ktos moglby ja przechowac do naszego powrotu, bo nie chcemy miec problemow na granicy? wyslemy poczta.

przerwa techniczna

Picture 045.jpg

taaaaaaaak…
po przejsciu gorami prawie stu kilometrow, po siedmiu nocach w namiocie, po dwoch dniach bialych szkwalow, po slotach, deszczach (ze sniegiem), pluchach, blotach, wichurach, po kilkunastu posilkach z serii „chemioterapia”, po bolu gradla od lazenia z rozdziawiona geba, dzis… od switu pijemy wodke (stolichnaya!viva rasija!), zagryzamy lososiem i bawimy sie w zabawe: kto pierwszy zejdzie z lozka, ten …. 🙂
bylo pieknie! jest pieknie! za chwile, dalszy ciag programu.
ca-lu-jeeee-my !!!

zimno ci? rozbierz sie!

yamana.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/YamanaPhotosOfPostcardsAndMuseumYamanaInUshuaia

na poczatku byly kobiety. to one wszystkim rzadzily i o wszystkim decydowaly. chatki kina byly warownia ich wladzy. to w nich, odgrodzone od niepowolanych spojrzen, odprawialy magiczne rytualy dajace im moc. nikt nie byl do konca pewien, czy spotykaly sie tam z duchami, czy same nimi byly. ich ciala byly naznaczone, a twarze skryte pod maskami. budzily strach i szacunek. pewnego dnia, jeden z wracajacych z polowania mezczyzn trafil nad rzeke i ku swemu przerazeniu spostrzegl myjace sie kobiety. juz chcial uciekac, kiedy nagle zauwazyl, ze ich naznaczenia, to zwykle malunki, teraz splywajace z nurtem. wscieklosc mezczyzn nie czekala dlugo na ukojenie. wszystkie kobiety z wyjatkiem malych dziewczynek, zostaly zabite. tak skonczyl sie matriarchat. od tej pory, to mezczyzni maluja swe ciala, skrywaja twarze za maskami, tancza rytualne tance i zasiedlaja chatki kina. kazda kobieta, ktora sie do nich zblizy, naraza sie na smierc.
indianie yamana, dotarli na ziemie ognista jako ostatni, 7000 lat temu i zasiedlili waskie pasmo poludniowego wybrzeza. czesc zycia spedzali w zbudowanych z kory drzew lodziach, polujac na wieloryby, foki, delfiny i ryby, a czesc, na ladzie, wedrujac z miejsca na miejsce, mieszkajac w szalasach i zywiac sie zbieranymi na plazy malzami i algami.
szesc i pol tysiaca lat ich spokojnej egzystencji, zostalo brutalnie przerwane przez fernando magellana i jego odkrycia. szesnasty wiek to pocztek nowej ery dla europejczykow. i poczatek konca indian. historia jakich wiele w obu amerykach. nierowna walka, choroby, proby europeizacji, cywilizowania… populacja liczaca 2500 osob w polowie dziewietnastego wieku, w ciagu trzydziestu lat zostala zredukowana do trzystu. niedlugo pozniej, wlasciwie przestala istniec.
wraz z nia, zniknal tez chyba najbardziej niewiarygodny sposob adaptacji do otaczajacych warunkow. ziemia ognista lezy w strefie ryczacych czterdziestek i wyjacych piecdziesiatek. co to znaczy – wiadomo. jest skrajnie zimno i wietrznie, porywiscie, swiszczaco, zmiennie, surowo, nieprzewidywalnie i nieprzyjaznie. i w takich wlasnie warunkach, indianie yamana postanowili sie… rozebrac. cale zycie spedzali nago. jedyna ich ochrone przed zimnem, wiatrem, sniegiem i deszczem, stanowily zmieszany z ziemia foczy tluszcz, ktorym sie smarowali oraz luzno narzucony na plecy, kawalek zwierzecej skory. brrrrrr.

tam, gdzie rosna koniczyny

zeszyty strony-33.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/Ushuaia#

ushuaia urodzila sie ze stemplem „fin del mundo” i prawdopodobnie dokladnie tyle i dla nas by znaczyla, gdyby nie te czterolistne slicznostki. o pojedynczych spotkaniach nawet nie bede wspominac. widzialam juz cale poletko w piskorni pod nasielskiem, spotkalam prawie tuzin na polach mokotowskich, przywiozlam sliczna kolekcje z kociewia, z borow tucholskich, nie wierzylam wlasnym oczom w peguche, w ekwadorze… jednak to, co dzieje sie tutaj, przekracza wszelkie granice. sa wszedzie. koniec swiata!

a jakie los lubi lody?

DSC_0041a (8).jpg

bo postanowilismy zaczac los kusic:)
„para polakow, podrozujaca dookola swiata szuka mozliwosci poplyniecia dokadkolwiek. mozemy pracowac (tez jako graficy) lub dzielic koszty podrozy. mowimy po polsku, angielsku, w podstawowym hiszpanskim, rosyjskim i francuskim. nie jestesmy ograniczeni przez czas. mozemy wyplynac dzis lub za dwa miesiace, na tydzien albo na pol roku. jesli jestes zainteresowany, skontaktuj sie z nami…”
zostalo na drzwiach, w porcie w ushuaia. poza tym, z autobusow przesiadamy sie na stopa a z hosteli wyprowadzamy sie do namiotu.

kochani, wracamy…

wszystko sie kiedys konczy. tak, wiem, ze to banal. jednak ten banal jest do bolu prawdziwy. chcemy, nie chcemy… mozemy sie drzec, krzyczec, buntowac, smucic. mozemy plakac albo popadac w cynizm, mozemy sie zapierac rekami, nogami i myslami, mozemy udawac, ze nas to nie dotyczy, przeciez jeszcze nie, jeszcze chwila, conajmniej chwila, no bo przeciez jeszcze tyle by sie chcialo.
ale…
najlepiej, najspokojniej i najdojrzalej jest ten fakt po prostu zaakceptowac. nie ma sensu walka z wiatrakami, zaprzeczanie oczywistosciom, twierdzenie, ze czarne jest biale. nie ma co histeryzowac, rano znow wzejdzie slonce, ludzie zjedza sniadanie, przyjdzie przyplyw, po nim odplyw, wiosna, po niej lato, ot zwykle kolo zycia. by moglo trwac, jak trwa, wszystko musi sie konczyc. nawet nam. nawet teraz. i tak sie wlasnie dzieje. i nas to w koncu dopadlo. skonczyl nam sie kontynent.
DSC_0102.jpg
pozdrawiamy z ziemii ognistej:)

pozdrowienia z…

chile jest jak europa. jest przecietne, usrednione, zuniformizowane, pozamiatane i z plastikowymi workami w koszach. jest jak romans hiszpana z niemcem, przyprawiony szczypta szwajcarskosci. z ulicami wypelnionymi ludzmi z kolekcji jesien-zima, stajacymi na czerwonym swietle i chowajacymi sie w oblokach zapachow ¨fabrique en france¨. podobnie jak temu krajowi, nic im nie mozna zarzucic, sa mili, usmiechnieci, pomocni i spokojni. wszyscy dokladnie tak samo, poprawnie, srednio nijacy. ich twarze znikaja z pamieci jeszcze nim oni sami znikna za pierwszym rogiem. brakuje tu zycia, tetna, rozmachu, zdecydowania. brakuje tej prostej prawdy bijacej z oczu indian, rybakow czy gorali. nic tu nie zaciekawia, nie porywa, nie zatrzymuje. nic oprocz piekna natury. bo ona niezawodnie, jak zawsze niezmeczenie, nieustannie zachwyca.
🙂 no tak,  ja tu sie rozpisuje, a tomek na to: chile ma cztery fajne rzeczy. fajne bulki, fajne wino, fajnych ludzi i fajne widoki. poza tym jest beznadziejne.
tak czy siak, pozdrawiamy…

… z mazur w chile
DSC_0508.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/Pucon#

… z trasy na gdansk w chile
DSC_0489-1 (8).jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/DrogaDoPucon#

… z mazowsza w chile
DSC_0489-1 (11).jpg

… z nad bugu w chile
DSC_0489-1 (10).jpg

… z chile w chile
DSC_0257.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/DrogaDoLaSerena#

jasne, jak ksiezyc

DSC_0324.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/ObserwatoriumMamalluca#

„jak jest na ksiezycu, kazdy wie. nie? naprawde? no rozumiem, ze to moze byc nieinteresujace, ale przeciez juz wszystko o nim wiadomo. jest nudny. i za jasny. swieci jak latarnia i wszystko zaslania. co innego ta tutaj, widzicie? ta taka czerwona przy orionie, to nablizsza nas, ktora sie skonczy, zostanie supernowa, rozswietli niebo jak zorza, moze na tydzien, moze na pol roku. nie wiadomo. tak samo jak nie wiadomo, kiedy to sie stanie, byc moze juz sie stalo, ale jeszcze swiatlo do nas nie dotarlo, albo wlasnie w tej chwili sie dzieje. i to JEST interesujace. moge tak patrzec na nia godzinami i czekac na ten wybuch. i saturn. saturna lubie najbardziej, to pierwsza planeta, jaka zobaczylem, mialem wtedy moze z dziewiec lat, nigdy tego nie zapomne. to przez niego to wszystko. teraz nie macie szczescia, pierscienie sa tak ustawione, ze widac tylko poprzeczna kreske. trzeba poczekac kilka lat i znow bedzie piekny. a chcecie teraz zobaczyc cos pieknego? patrzcie, tam, to co wyglada jak jedna gwiazda, to tak naprawde kilka tysiecy gwiazd, popatrzcie uwaznie, zaraz zaczna wylaniac sie z chmury. jedna obok drugiej. przepiekne. a tam, to konstelacja lamy, za nia jest druga, to mala lama, a tam dalej lis. a tu czycha na nie waz. no nie dziwcie sie, wiem, ze tam nie ma gwiazd. to sa ciemne konstelacje, teraz sie ich nie uznaje, nie ma ich w podrecznikach, ale inkowie je opisali w swojej astronomii, w swoim zodiaku. wiele konstelacji umarlo wraz z cywilizacjami. szkoda!”
tu, w koncu wzial pierwszy oddech na westchnienie, zamyslil sie na moment i po chwili znow poplynal gwiezdny slowotok. pokazal nam jeszcze bliznieta, raka, lwa, panne, wage, skorpiona, krzyz poludnia, chmure magellana, uswiadomil, ze gwiazda polnocna, to tak naprawde dwie gwiazdy i ze za jakis czas przestanie wskazywac polnoc. a wtedy oni, tu, beda mieli poludniowa. bo wszystko jest w nieustannym ruchu. to jasne. jasne jak ksiezyc.

ir racjonalnie

„a mo?na prosi? o jakie? takie suche info na boczku? typu gdzie, co, sk?d to. robi wra?enie, tak czy ?mak, niemniej mój racjonalny mózg domaga si? szczegó?ów. niniejszym prosz?.”
prosze:

droga inez!
jestesmy w boliwii, a dokladnie w jej czesci zwanej altiplanem. altiplano jest plaskie jak stol i dlugie jak polska od morza do tatr. polozone na czterech tysiacach metrow z zachodu i wschodu oddzielone murem andyjskich piecio-szesciotysiecznikow, jeszcze nie tak dawno bylo wielkim jeziorem rozlewajacym sie od dzisiejszego titicaca az do pustyni atacama. wokol niego, a z czasem, w miare wysychania, wokol jego pozostalosci rozwijaly sie tutejsze kultury. glowna z nich, siegajaca zreszta daleko poza ten obszar, to przedinkaska, waleczna i agresywna kultura indian huari. byli to wojownicy, szybko opanowujacy graniczace z nimi obszary. prawdopodobnie to oni, jako pierwsi zaczeli uzywac luku i strzal. podbijanych plemion nie szczedzili. czesc ludzi wyrzynali w pien, a czesc przeznaczali na ofiary dla bogow. w polnocnym chile jest klif u podnoza ktorego zostaly znalezione cale stosy ludzkich kosci – ofiar zrzucanych na brzeg. w innym miejscu znaleziono cele, w ktorych trzymano jencow przeznaczonych na smierc. ich ilosc wskazuje na to, ze obrzedy zaspokajajace krwawe, boskie pragnienia odprawiane byly dosc regularnie.
huari, w odroznieniu od zycia wrogow, swoje wlasne bardzo szanowali. w wyniku tego szacunku celebrowali tez smierc jako tego zycia przedluzenie. podobnie jak np. egipcjanie balsamowali zwloki i wyposazali je we wszelkie niezbedne do zycia sprzety. dzieki temu zmarly zyskiwal nowe zycie, natomiast zyjacy, nowego posrednika pomiedzy swiatem bogow i smiertelnikow.
i z takiej wlasnie kultury, wywodzi sie wiekszosc obecnych wierzen, zabobonow, bogow, legend i tradycji.
wsrod bogow, najswietsza i najstarsza jest pachamama – matka ziemia (czczona tez i w peru i w ekwadorze i byc moze jeszcze gdzies, gdzie dopiero bedziemy 🙂 symbolem pachamamy jest lama. lama, jak ziemia daje wszystko, co jest potrzebne, by przezyc: mleko, mieso, welne, prace. drugi w panteonie jest pozostawiony przez inkow – inka, wizualizowany jako waz albo kondor. pozostali, mniej wazni, zajmuja sie sprawami doczesnymi i powstawali „w miare potrzeb”. i tak na przyklad w pelnym kopaln oruro, najwazniejszy jest el tio. el tio oznacza „wujaszek” i tak nalezy sie do niego zwracac, mimo iz w rzeczywistosci jest diablem (to ciekawe, ze my mamy swietych, oni – diably:), duchem gornikow, zabobonowym potomkiem huaryjskiego, zlosliwego supay – ducha gor.
boliwia, dzieki swojemu polozeniu (altiplano, 4000 m.n.p.m., surowo, sucho, pustynnie, skaliscie, niedostepnie) dosc skutecznie oparla sie wplywom kolonialnym. hiszpanie ograniczyli sie do zbudowania kilku kosciolow, linii kolejowej, transportujacej na wybrzeze wydobyte w kopalniach dobra oraz do znalezienia paru smialkow pokroju simona patino, ktorzy by tego interesu pilnowali. w tych warunkach, latwo bylo o przetrwanie starozytnych wierzen. w troche ucywilizowanej formie, mozna sie im przygladac do dzis. najbardziej spektakularnym i interesujacym przypadkiem jest plemie chipayas, potomkow huari, od 4500 lat zyjace w niezmieniony sposob. ci ludzie mieszkaja w charakterystycznych, zbudowanych na planie okregu glinianych chatkach, zajmuja sie tkactwem, lowiectwem, pasterstwem i uprawa. jak wygladaja ich rytualy, jeszcze nei wiemy, jeszcze tam nie bylismy. wiemy natomiast co sie dzieje w oruro. i tak:
na kazdym bazarze oprocz warzyw, miesa serow i chinskich dzinsow mozna kupic najprzerozniejsze artefakty zapewniajace szczescie pomyslnosc i zdrowie.  Ze straganikow wielkosci „szczek” pod palacem kultury zwisaja ciala wysuszonych plodow lamy, dziobki drapieznych ptakow oraz ryjki pancernikow. wszytkie one zastepuja ludzi, niegdys stanowiacych glowny „material ofiarny”. i tak, na przyklad lamy zakopuje sie pod fundamentami budowanego domu, zeby strzec go od zlych duchow… czyli po naszemu zeby sie sciany nierozeschly. na tych straganach, oprocz zwierzat mozna kupic co dusza zapragnie. wlasciwie to cos w rodzaju supermarketu dla czarownic. jest wszystko, od skrzydelek nietoperza i ususzonych jaszczurek przez korzen zenszenia, rozmaite masci, ziola, ziarna czy tabletki, na wspomnianych wyzej ryjkach i dziobkach konczac. poza tym, sprzedawane sa tam male plytki wielkosci pudelka od zapalek, zrobione z cukru i mleka lamy. na nich widnieja tloczone symbole wszystkiego, co nas moze w zyciu spotkac: pieniedzy, milosci, domu, rodziny, dzieci, lekarza, samochodu, ksiazki, telewizora, podrozy… bakterii. plytki te wybiera sie i kladzie na usypana przez sprzedawczynie kupke z lisci koki, smakolykow, jedzenia itp. kobieta odprawia nad tym czary, a potem zabiera sie taka plytke do domu i zjada, wierzac, ze samochod, dom, pieniadze albo bakteria beda dla nas laskawe. na kazdym targu jest tez miejsce dla uzdrowicieli i wrozbitow. karty tarota czy wrozenie z run sa tu na porzadku dziennym. to tyle w miescie.
poza nim, na szczytach otaczajacych miasto gor znalezlismy male, kamienne oltarzyki przypominajace troche miniaturowe groby, a przy nich slady malenkich ognisk, liscie koki, butelki po alkoholu i fiolki identyczne, jak te sprzedawane na bazarze. co znacza te oltarzyki, mozemy tylko przypuszczac. prawdopodobnie sa dzisiejszymi odpowiednikami starych oltarzy ofiarnych. jest ich tam mnostwo. na jednym ze szczytow byl tez krag, otoczony poukladanym z kamieni murem, z siedziskami, ogniskiem i calkiem swiezymi sladami obrzedow.
no i ostatnia rzecz. bog jedyny, wszechmogacy. nie bardzo mu sie tu udalo. zamiast niego, w ilosciach hurtowych wystepuje swieta panienka, a wlasciwie swiete panienki: od chorob, od wody, od cudow, od uzdrowien od czego tylko dusza zapragnie. skad ona? ano jest prosta kontynuacja pachamamy, matki od wszystkiego. a ze sie tak rozmienila na drobne? coz, kazdy ma swoje male potrzeby, a latwiej pojsc ze swieczka do naszej seniory, niz zabic sasiada w ofierze pachamamie.