fatamorgana

bo pracowaly pokolenia.jpg

boliwia jest najbiedniejsza na kontynencie. w wielu miejscach nie ma pradu, nie ma biezacej wody, nie ma porzadnych butow, ubran, drog… a sopocachi – manhattan. tutejsza banka mydlana unosi sie mieszczanstwem nad boliwijska proza. ugrzeczniona portierem, blyszczaca poreczami i golfem w niedzielny poranek. dulska fatamorgana. siedem skrzyzowan dalej w ktorakolwiek strone – zupelnie inny swiat. ulice cale w straganach. kolorowe indianki, pó?le?? w stosach owocow, warzyw, ryb, czegokolwiek. ryz z ryzem i empanada. na obiad, kolacje, sniadanie. dobrze, ze jest, glodu nie ma. zgielk, harmider, rumor, bazarowe targi, rytmiczne zawodzenia spopowionej fujarki… a na sopocachi – jazz. przez uchylone drzwi klubu sacza sie dzwieki strojenia, akustyk cos poprawia, raz jeszcze, chwila, cisza i pelnym, juz czystym brzmieniem prosto na ulice. a na ulicy kawiarnie, bary, restauracje. panowie pod krawatem, panie w blyszczacych lakierkach, zakiety, kostiumy, zapachy. srednioklasowe blyskotki. nie, oni nie sa indianie. ta sama krew? nie ma mowy. oni sa odzieleni od indian kuchnia i pralnia. doslownie. bo kazde mieszkanie ma tutaj podzial na dwa. jest wejscie dla panstwa mieszczanstwa i drugie, z boku, dla sluzby. z jednej strony sie mieszka, z drugiej strony pracuje. i niby wszystko w porzadku, a jednak cos nie pasuje. jak w calej tej dzielnicy. pamietam dawna wizyte, w dworku pod warszawa, u panstwa -skich. z t y c h -skich wlasnie. popoludnie, herbatka, kruche ciasteczka, sluzaca usmiecha sie promiennie, pan -ski melodyjnie zartuje, sluzaca zagaduje, po ludzku, bez dystansu, godziny mijaja lekko, rozmowy zmieniaja tematy, wszystko ma swoj porzadek. wszystko ma swoje miejsce. lecz miedzy tymi miejscami nie ma dzielacych przepasci ziejacych wyzszoscia konta. wrocmy na sopocachi. popatrzmy dookola. razi, az bola oczy… „nie pracowaly pokolenia na forme te i tresc.”

Jedna myśl do “fatamorgana”

Dodaj komentarz