gringo rico

walter obudzil sie chwile przed dzwonkiem budzika. zimny powiew boliwijskiego altiplano wslizgnal sie przez szczeline uchylonego okna. walter cicho przeklal brak ogrzewania, przetarl oczy i wstal. o dziewiatej, spod biura silver tours ruszala wykupiona wieczorem wycieczka. do mennicy? do kopalni? nie do konca pamietal, ale nie czas sie nad tym zastanawiac, bo spotkany wczoraj w pizzerii rodak polecil mu podawana tuz za rogiem owsianke z miodem. jak w domu! – mlasnal znaczaco. takiej rekomendacji nie mozna zlekcewazyc, zwlaszcza tu, w boliwii, gdzie wszedzie tylko brod, smrod i bakterie.
w agencji pojawil sie dziesiec po, strzepujac z brody resztki mleka. spojrzal na nas i wypalil: cool, biale zeby blysnely usmiechem, dlugo tu jestescie? nie zdazylismy odpowiedziec. ja juz trzy tygodnie, z limy do cuzco, lot nad nazca, wow!, machu picchu, cool, kanion colca, kondory, w la paz, you know, droge smierci zrobilem, potem w dzunglii trek, krokodyle i tu teraz. a! to gdzie my jedziemy? nie zdazylismy odpowiedziec. no, a jutro jade robic salary, potem atacame….
dojechalismy na targ. przewodnik zaczal zbierac pieniadze na prezenty dla pracujacych w kopalni gornikow. walter najpierw nie zrozumial, potem stanal jak wryty, troche zbladl i belkotliwym zadziwieniem wykrztusil: to… to tam sa gornicy?!?!

5 myśli do „gringo rico”

Dodaj komentarz