Przepisy

my-way.jpg

Szczerze mówiąc, nie powinno być „przepisy”, ale „skandal”. Chyba. Chyba – bo to nie do pomyślenia w Europie. No ale tylko w Europie. Hmm, znów – chyba. Nieważne. Jest tak: nauczyliśmy się jeździć na motorach. No nie, nie poszliśmy na kurs, nie mieliśmy instruktora ani lekcji. Nauczyliśmy się po prostu, na zasadzie prób i błędów i przy małym wsparciu spotkanych po drodze dusz. Poszło nieźle. Więcej, z perspektywy na przykład Jawy poszło właściwie świetnie, bowiem cała nauka odbyła się na Sumatrze. Tu potrzebny cytat z odrobiną otoczki:
Jogyakarta (Jawa); punkt wypożyczania skuterów; rano; przychodzimy wypożyczyć. Pan z wypisaną na licu zasadą ograniczonego zaufania, pyta po raz trzeci:
– Ale na pewno umiecie jeździć?
Tomek patrzy poirytowany i bezwiednie wypala:
– Panie, przez ostatnie 4 miesiące jeździłem po Sumatrze, zachodniej Sumatrze, okeeej?
– Aaaa, to… – wyraz ulgi zmieszanej z nagłym respektem wstępuje na twarz tamtego – to trzeba było tak od razu, to proszę, bardzo proszę…
O co chodzi?
Na Sumatrze jeżdżą jak idioci. Ulice wypełnia zmieszany ze spalinami testosteron. I brawura. I… brak wyobraźni? Tak czy siak, są słynni na całą Indonezję. Jeśli przeżyło się zachodnią Sumatrę, cała reszta to kaszka z mleczkiem – podobno. Nie wiemy jak jest gdzie indziej, ale potem, na Jawie, Bali i w Tajlandii jeździło się jak po przedszkolu, jak w filmie w zwolnionym tempie, jak w jakimś sanatorium. Stawali na światłach (w Bukittingi też stają, no ale żeby tak wszyscy?), migali przy manewrach – skręcaniu, wyprzedzaniu, nawet zmienianiu pasa! (no to, to może nie każdy, ale chwali się, chwali), trąbili tylko w potrzebie, a nie niemal non-stop (chociaż, w przypadku serpentyn oplatających góry i bardzo ostrych zakrętów, to trąbienie zaczyna nawet nabierać sensu, bo choć nie widać – słychać)… Yyyy, zaraz, prrr, wróć. Bali, jeżdżenie po Bali…
Czyżby wreszcie skandal? Żeby było jasne, tak, wszystko, co opisuje z punktu widzenia Europy też może być skandalem, lecz z punktu widzenia TU jest zwykłą codziennością – jeżdżenie bez prawa jazdy / bez kasku / bez butów / bez sensu; pięć osób na jednym motorze / trzy osoby i pies oraz pęczek kaczek / dwie osoby i szafa; to, że jedyną zasadą jest – większy ma pierwszeństwo; oj długo by wymieniać… No. I nagle na Bali coś, co TU jest skandalem. Stojąca przy drodze policja, zatrzymuje turystów i… sprawdza im papiery!!!  Żąda prawa jazdy! W wypożyczalni nie chcieli, przy kupnie motoru nie chcą, przy rejestracji nie chcą, w ubezpieczalni nie chcą, a nagle, ci nieokrzesani – daj, pokaż, wytłumacz się! Oburzające, prawda? Co za kompletny brak manier! No przecież jadę, nie widzisz? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że potrafię!
„Nic ich nie tłumaczy” – już prawie pomyśleliśmy i się mieliśmy obrazić, kiedy się wyjaśniło. Na posterunkach policji, na Bali i tylko na Bali(?) kupuje się prawo jazdy. Tutejsze, tymczasowe. Ważne przez dwa tygodnie. Albo przez dwa miesiące. Zależy na ile kupisz. Jeździć nie musisz umieć. Odetchnęliśmy z ulgą.

Ale, zaraz, zaraz, chyba się zapędziłam… miało być o Tajlandii. Tylko… co mogę napisać? Jeżdżenie tutaj to nuda. Nawet te wszystkie motorki wiecznie sunące pod prąd nie robią większego wrażenia, mało, to nawet praktyczne, też chętnie korzystamy. Choćby i vis a vis miejscowej komendy policji.

Post powstał na arcyklawym notebooku Acer Aspire TimelineX

3 myśli do „Przepisy”

Dodaj komentarz