Boga szanuj i tańcz!

tarlabasi-taniec.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA 

Próbowałam raz policzyć, ile mija sekund od momentu gdy zaczyna grać muzyka do pierwszego tanecznego drgnięcia, podpalającego ich ciała.

Trzy? Mniej. Dwie? Mniej. Moooże pół.

Na przykład ta jedna, zawsze ją tam spotykamy, zniszczona, przedramiona poznaczone bliznami po żyletkach, brzydka, to nieładnie tak bez ogródek powiedzieć o kobiecie – brzydka, ale ona taka właśnie jest, niewiele chyba w życiu od Allaha dostała, marna przeszłość wypisana na twarzy, marna teraźniejszość, marne włosy okutane jakąś szmatką. Siedzi zazwyczaj na schodkach, pali papierosy i albo coś wykrzykuje do siedzących razem z nią kobiet albo wrzeszczy ochryple na biegające po ulicy dzieciaki. Ale kiedy zaczyna tańczyć…
Żadna nie tańczy jak ona. Żadna nie ma w sobie tyle ognia, tyle fantazji, tyle werwy. Jej chyba wszystko jedno, zestarzała się już, ładna nigdy nie była, nie musi się podobać, oglądać się na innych, więc może w tańcu płonąć.

Ten taniec zdają się mieć we krwi. Więcej, przycupnięty w tętnicach, wyczekujący, w każdej chwili gotowy, by przepołowić, przeciąć powietrze wrzącą brzytwą ramion, omamić rzeczywistość rozedrganym trzepotem bioder, ratunek, lek na całe zło, magiczne zaklęcie odpędzające troski.
A tych trosk trochę jest. Kiedyś o nich opowiem, o smutnym losie Tarlabasi, o życiach sprzedanych i przyszłościach niepewnych. Ale to nie dziś, dziś wśród wysiedlonych domów jeszcze gra muzyka, dziś ziemia zadziwiona drży pod nagimi stopami i gołębie czmychają spłoszone gwizdem i piskiem.

Siedzę. Wstaję. Stoję. Nie, nie umiem stać, przy nich ustać się nie da. Oszałamiają mnie. Ona, one, oni. I kadry. I stop klatki zapętlone życiem.

Szarobura spódnica znowu oszalała. Który to już dziś raz? Nie zliczę, i ona nie zliczy, co kilkanaście minut opada bezwładnie na schody, szczęśliwa ledwo dyszy, oddech szarpie płuca, już, już, już chce się poddać, ciało błyszczące od potu odmawia posłuszeństwa, nie te lata kochana, pewnie myśli sobie, ale nie, po chwili, przecież nie usiedzi, muzyka szarpie duszę, dusza szarpie ciało…

Amant – jak koliber, kaszkiet filuterny, spod kaszkietu spojrzenia, błękitny kołnierzyk na sztorc, ciało w esach floresach, przytupach i podskokach, w jego zwinnych rękach, każda jest królową tego popołudnia, on wie, że one wzdychają, nawet ja trochę wzdycham, on śmieje się, zamiera, wyzywa na pojedynek. Wystudiowane gesty, udawana niedbałość, teatr obojętności, pełna nadziei odmowa, pokłon, ukłon i wrzask. Start – starcie gorących ciał, rytm w rytm, mało, za mało, dwa kroki w takcie zmieścić, cztery, chciałaby osiem, ale przestaje liczyć, bo on znów wpadł, oszalał, znów się zatracił w tańcu, wibrującej mantrze i znów jest, ale go nie ma.

Ciała jak rajfury, przekomarzania, zaloty, kłótnie dłoni, ramion, piersi, brzuchów i bioder. Porwali całą ulicę, porwali zmęczoną staruszkę, chustka aż jej się zsunęła, poprawia ją zawstydzona, porwali wszystkie trzylatki, matki, ojców sióstr, braci, gdzie to się zaczęło, czy jedno pstryknięcie kciuka może wywołać lawinę, głupia jesteś, co pytasz, po co jeszcze myślisz, nad czym się zastanawiasz, tańcz, tańcz, tańcz aż do świtu. A potem aż do nocy. Boga szanuj i tańcz, reszta się nie liczy!

[tube]http://www.youtube.com/watch?v=X8ayHAXqfmA&feature=player_detailpage[/tube]

Post powstał na arcyklawym notebooku Acer Aspire TimelineX

5 myśli do „Boga szanuj i tańcz!”

Dodaj komentarz