Autostrady po chińsku

autostrady-po-chinsku.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA 

Kiedy kamień spada, robi: pac! To wszystko. Wbrew temu, do czego przyzwyczaiły nas filmy, nie podskakuje, nie rozbija się na kawałki, nie toczy z hukiem w nieskończoność. Nie. Spada, robi: pac! i pozostaje w miejscu, w które spadł. Takie zdarzenie nic. Ot, kamień sobie zleciał.

W Europie ta droga byłaby zamknięta. Jak dwa razy dwa cztery. W Europie, takie zdarzenie nie miałoby szansy zaistnieć. Ale nie jesteśmy w Europie. Na pytanie o stan drogi z Danba do Kanding usłyszeliśmy odpowiedź: nienajgorsza. Skonfrontowaliśmy ją z kilkoma wcześniejszymi, ocenianymi jako złe i długo nad tym nie myśląc, zdecydowaliśmy: jedziemy.

Ten kamień był nawet nieduży. Może wielkości głowy. A jednak ostatecznie wytrącił nas z równowagi. Odebrał trzeźwość myślenia, upierającą się dotąd, że rachunek prawdopodobieństwa jest po naszej stronie. Odebrał nadzieję i wiarę, że nas to nie dotyczy. Zdruzgotał i tak nadwątlone poczucie bezpieczeństwa. Bo on łupnął tuż obok. Dokładnie między nami. Na środek drogi wyrżniętej w stromym zboczu, gdzie tylko ściana w dół albo ściana w górę. Na drogę w połowie drogi, z której dokąd nie ruszyć, trzeba brnąć przez to samo pełne wertepów i muld zapylone dziadostwo. Drogę, gdzie nie ma żadnej, ale to ż a d n e j ochrony przed osuwiskami.

Jak to się robi w Europie, bladego pojęcia nie mam. Tutaj, mamy wrażenie, że robi się to tak:
Uraaaa! Budujemy autostradę! Uraaaa! Nazywała się będzie… Autostrada Granitowej Przyjaźni! (W Chinach wszystko musi nazywać się bardzo pięknie) Uraaaa! Będzie największa / najdłuższa / najlepsza / naj… na świecie! Uraaaaa!
Kręci się kilka filmów propagandowych, stawia w środku nigdzie kilka blaszanych baraków (w lepszym wypadku), kilka szmacianych namiotów (w gorszym) lub, gdy rzecz dzieje się w górach, a ma być w zgodzie z tradycją, wykuwa jamy w skałach. Stawia się dookoła kilka propagandowych billboardów, ściąga się ludzi na miejsce (mężczyzn – by pracowali, kobiety – by gotowały, wszak dookoła nic nie ma) i zaczyna budować. Wysadza się kawał zbocza, żeby był budulec. Wysadza kawał drugiego, by było gdzie budować. A na czas tych eksplozji, na dwie czy trzy godziny zamyka się dla ruchu biegnącą poniżej drogę. Tą, którą jechaliśmy. Tą w stanie nienajgorszym.
Na górze plac budowy. Na dole spieniona rzeka. A między jednym a drugim co i raz osuwiska. Luźnych otoczaków, gigantycznych głazów. I my na tych swoich rowerach. I to głuche pacnięcie, które w jednej sekundzie, zmieniło optykę sytuacji, wyostrzyło obraz, zmroziło klarownością. Pchnęło wyobraźnię. I drwiąca z nas natura.
Lekcja opanowania, cierpliwości, skupienia. I chyba też pokory, bo hulający doliną silny wiatr prosto w twarz. Jak w koszmarnym śnie, kiedy wystraszony, chcesz uciec i nie możesz, bo nogi są jak z kamienia, bo jesteś jak w jakiejś mazi – ten wiatr teraz robi z powietrza galaretę, przez którą się trzeba przedzierać nadludzkim niemal wysiłkiem. Do najbliższej wioski 30 kilometrów.

Cholera by ich wzięła z tymi ich budowami. Bo może ich jest miliard. Ale nas tylko dwoje.

….
Bardzo dziś żałuję, że zdjęć stamtąd prawie nie mamy, bo w życiu nie widzieliśmy czegoś podobnego. To, w jakich warunkach żyją robotnicy, narzędzia, które mają do budowy autostrad, poziom bezpieczeństwa, rozmach propagandy, to wszystko naprawdę szokuje.
No ale nie w głowach nam było fotografowanie…

Post powstał na arcyklawym notebooku Acer Aspire TimelineX

6 myśli do „Autostrady po chińsku”

  1. Prawie podobnie jest w Warszawie; tyle, że na naszych drogach po tych spadających kamieniach, to już tylko dziury pozostały 🙂 a pozostałe drogi są od trzech lat w remoncie i tworzone są objazdy objazdów. Może jak wrócicie to już skończą budować 2 linię metra?

  2. A u nas się narzeka na drogi, na kolei, na linie lotnicze,
    na wszystko – Rodaku przestań marudzić,widzisz w jakich
    warunkach podróżują na rowerach moje dzieci na tym Chińskim
    padole i tam nikt nie narzeka – Rodacy więcej optymizmu 🙂

Dodaj komentarz