Kołowrotek

rekodzielo.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA 

W którą stronę by nie pójść, tam twórcza operetka – chrobotania dłut, postukiwania kowadeł, popiskiwania pił. W którą by stronę nie spojrzeć, tam patchworki barw, wesołe meandry rzeźbień, zalotne krzyżyki haftów. To było zaskoczenie. W kraju – ojczyźnie masówki z metką „made in china”, tyle rękodzieła!
Właściwie w każdym miasteczku, w każdej mijanej wsi samowystarczalność. Trochę jak w średniowieczu: ulica stolarzy, kowali, rymarz, kuśnierz, szklarz, szewc, podwórko – zakątek krawcowych… I multum, multum kolorów. Intensywnych, krzykliwych i trochę kiczowatych. Ale ten kicz nie przeszkadza, on chyba nawet pasuje, tętni życiem, cieszy, bucha optymizmem. I połysk. I złocenia. Gęsto, na grubo, bogato.
Najbardziej mi się podoba zajętość rąk powszednich. Starodawny obyczaj nakazujący korzystać z każdej wolnej chwili. Nieustanny ruch dłoni, jak integralna część kobiecego jestestwa. Bo to domena kobiet – stworzyć, przerobić, wytworzyć. Kręcą się wrzeciona w rytm ostatnich plotek, nawijają wełnę, pobłyskują druty, prawe, prawe, lewe, szalik niemal gotowy, tańczą igły z nitką, wyhaftowana już rzeka, pół góry i pół zagrody. Zabawnie to wygląda. Siedzą baby jak kwoki, na schodkach, murkach, ławeczkach. Całe nieruchome, przysadziste posągi, i tylko dłonie i usta w nieustannym ruchu. Dziergają jak nakręcone.
Mężczyźni za to malują. Tybetańskie okna, meble, drzwi, sufity to jeden wielki bezmiar kształtów i kolorów. Rzeźbień i podbarwień. Im intensywniej, tym lepiej. Karminy, róże, błękity, pistacje, granaty, zielenie! Nie mogę się nadziwić, że nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia tradycyjnych wnętrz. Bo nawet ubogie chałupki olśniewają barwami, kipią aż od zdobień. Czasem ciężko uwierzyć, że to nie scenografia, skansen, odświętna szopka. Że oni naprawdę tak żyją – jak w jakimś tyglu tęczowym.
Narzędzia mają najprostsze, często sprawiają wrażenie jakby pamiętały jeszcze mistrzów mistrzów. Nauka też pamięta czasy bardzo dawne. Często, podobnie jak kiedyś, młodzi chłopcy, dzieci, zamiast iść do szkoły idą na praktykę. Najpierw usługują – podaj, pozamiataj, podglądają mistrza. I dopiero z czasem, jak nobilitację, powoli otrzymują poważniejsze zadania. I uczą się zawodu. Aż w końcu, ci najzdolniejsi, sami zostają mistrzami.
A pracy mają dość, dla każdego starczy. Więc w którą stronę by nie pójść, tam chrobotania dłut, postukiwania kowadeł, popiskiwania pił. W którą by stronę nie spojrzeć, tam patchworki barw, wesołe meandry rzeźbień, zalotne krzyżyki haftów…

Post powstał na arcyklawym notebooku Acer Aspire TimelineX

3 myśli do „Kołowrotek”

Dodaj komentarz