Budzisz się. Jest zimno. No zima prawie, to i zimno. Nie śpisz przy piecyku, bo grzeje jednostronnie, a ty wyznajesz zasadę: wszystko albo nic. No więc wstajesz zmarznięta. To luksus. Wiesz, że luksus, choć rozsądek podpowiada, że nie. Ale jednak tak. Bo ciągle masz gorącą wodę w prysznicu. Dla niego już nie starczy, ale dla ciebie jeszcze tak. Więc disfrutarujesz. Wiesz, co znaczy disfrutarować, bo byłaś w Ameryce Południowej.
Idziecie na śniadanie do lokalnej herbaciarni. Tam, jak co dzień, dostajesz gazetę, na której rozkładasz kupione wcześniej: bajgle, ser, oliwki, kiełbasę. Taki tu zwyczaj, że przychodzisz z własnym. Zamawiasz herbatę. Potem drugą, piątą, nieskończoną ilość herbat. W cenie są symbolicznej, więc jak każdy, możesz sobie pozwolić. Do pierwszej dostajesz dwie kostki cukru. Ale zużywasz tylko jedną, więc do kolejnych już tylko po jednej. W herbaciarni oprócz ciebie nie ma ani jednej kobiety. Ale jesteś z „mężem” i zagraniczna, więc możesz być. Zajadasz się. Dobrze jest. Stwierdzasz: plany mamy na dziś ambitne. Zamieniasz je na przyjemne. Robisz, co chcesz. Dokładnie w tej, o przepraszam, w TEJ chwili. To kupujecie wódkę. Bo jednak zimno. I papierosy. Żeby było niegrzecznie. Idziecie na spacer w krajobraz księżycowy. No bo w końcu w Kapadocji jesteś. Chodzisz. Chodząc, wymyślasz plan na życie. Niechcący. Aż głodniejesz z wrażenia, że tak można. A jednak. To „a jednak”, to twoje ulubione dziś słowo. A jednak, mimo listopada, w sercu wiosennie. Tylko w żołądku pustka trawiona alkoholem. Pół litra pod papierosy. Wydawało się, że na tym księżycu jakoś się upiecze. Niestety się zmroziło. Idziesz się wygrzać. Na obiad. A tam:
Wszystkie stoliki, poza jednym, puste. Przy tym pełnym, para Chińczyków. Poza stolikami i Chińczykami jeszcze koza. Właściciel przed chwilą w niej rozpalił. Użył podłączonego do butli z gazem palnika. Na kozie postawił czajnik. Zamawiasz zestaw. Siedzisz tak, że wszystko widzisz. I przez okno i w środku. Za szybą kot. Przyklejony do szyby jak glonojad. Zmieniasz zdanie i domawiasz drugi zestaw. Dostajesz gratis herbatę. To miłe, bo normalnie trzeba płacić, a te tureckie filiżanki na dwa ledwie łyki. Chińczycy herbatę już mają. Ale po drugim łyku im się kończy. A kiedy się kończy, on – Chińczyk wstaje od stołu, podchodzi do kozy, bierze czajnik, dolewa herbaty, odstawia czajnik. Tu, w Turcji, to trochę tak, jak by poszedł do knajpianej kuchni, otworzył lodówkę i dokroił sobie sera, ogórka, kurczaka, czy co tam miał zamówione. Uśmiechasz się pod nosem. Patrzysz na właściciela, który zbaraniały patrzy na Chińczyka i nie wie, jak się zachować. Sytuacja się powtarza jeszcze dwa, czy trzy razy. W końcu wybuchasz śmiechem. A kiedy Chińczycy wychodzą, tłumaczysz biednemu Turkowi, co tu się wydarzyło. Turek wybucha śmiechem. Nic a nic nie wiedział, że tam u nich, w Chinach, w każdej knajpie, w hotelu, na dworcu, w poczekalni, w każdym niemal miejscu, stoją termosy z gorącą, cienką, darmową herbatą. A gorącą wodę dostaniesz nawet w sklepie. Bezpłatnie oczywiście. Więc Chińczyk, niewiele myśląc, dolewał i dolewał. Śmiejecie się i śmiejecie, aż wraca kucharz z baklawą. Dostajesz cały talerz. Zamyślasz się nad słodkim. Co ci daje ta podróż? Rozumiesz Chińczyka w Turcji!
Czyż to nie przepiękne?
Post powstał na arcyklawym notebooku Acer Aspire TimelineX
przepiękne! wręcz niesamowicie przepiękne…
bardzo piekne…zdecydowanie najlepsze wykształcenie daja podroze, Wy chyba juz profesorami jestescie:-) buziaki
Albo cos mi umknelo, albo wcielo mi czasoprzestrzen ostatnio, bo nijak nie moge sie polapac jak Wy w tej Turcji tak sobie jestescie. Przeca dopiero co Was w Chinach widziano?
ach jak przyjemnie, właśnie idę sobie nastawić wodę na cejlońską herbatę, którą zaparzę w imbryczku i postawie nad świeczką, aby utrzymywała ciepło…co prawda to nie to samo, lecz też przyjemnie… do tego trochę cukru i sok malinowy lub z czarnej porzeczki….
pozdrawiam znad oparów ciepłego płynu.
Maugośka, po prostu spadałam z krzesła 🙂 Pointa jest prima sort!!! Jestem pełna podziwu dla Twojej tolerancji i wyrozumiałości dla chińszczyzny…
Swoją drogą, taki Chińczyk przyjeżdża sobie do dalekiej odległościowo i kulturowo Turcji i jakoś nie rozejrzy się, nie pomyśli, że tu panują trochę inne zasady niż w ukochanej ojczyźnie. Ech…
Obyś nie musiała ich niedługo tłumaczyć z odsikiwania dzieci gdziebądź, albo odcharkiwania gdzie popadnie.
Przepadlismy kochani, ale juz znow jestesmy:)
asia – wiesz, jak sobie zdalam sprawe z abstrakcyjnosci zdarzenia to sie usmialam, ale z drugiej strony, to chyba o te takie malenkie zrozumienia chodzi
izuś – zrobimy doktorat i wracamy:)
jareG – tjechnika panie, aeroptice niosa w dal
lukasz – to jeszcze z pol metra sniegu by sie przydalo, co?
alicja – :)))))))))) oraz: oj…
A Turkmenistan, Tadżykistan, Uzbekistan, Kaukaz, moja teściowa w Czeczenii, Afganistan, Iran – nie będziecie???
Aś, będziemy, oczywiście, że będziemy. Jeno za czas jakiś 🙂
To dobrze!