http://picasaweb.google.com/maugoska/Wczasy#
na wjezdzie rozdaja ulotki. na ulotkach niczym wol:
Drogi Turysto,
przygotowalismy ta broszure informacyjna dla twojego bezpieczenstwa i milego pobytu w naszym pieknym miescie.
1. sprawdzaj na biezaco, przygotowywane przez lokalne wladze, wiadomosci dotyczace aktywnosci wulkanu.
2. lahars, czyli lawiny blotne moga zostac wywolane przez opady deszczu. te lawiny schodza dolinami rzek i moga zablokowac drogi. w razie wystapienia lahars, nie opuszczaj miasta i pozostan w kontakcie z lokalnymi wladzami i ich radami, ktorych mozesz wysluchac na czestotliwosci 98.7 fm
3. w banos moga zostac wlaczone syreny alarmowe. jesli dzwiek jest przerywany, jest to tylko test lub symulacja, jezeli jest ciagly, natychmiast ewakukuj sie do strefy nizszego ryzyka (mapka na odwrocie).
4. jesli zaczyna spadac popiol, zaloz kapelusz, chron oczy i uzywaj maseczki lub zwilzonej chusteczki do zakrycia nosa. osoby z alergiami i astma, szczegolnie dzieci i starsi nie powinny wystawiac sie na opady popiolu.
5. dla wlasnego bezpieczenstwa, prosimy dokladnie przeczytac i scisle stosowac zalecenia podane w broszurze.
przewodnik rowniez zacheca:
nie zalecamy wspinaczek na aktualnie aktywny wulkan tungurahua (5016m), ktory obudzil sie w 1999 roku, a w sierpniu 2006 mial najwieksza erupcje. schronisko na tym wulkanie zostalo wtedy zniszczone. mimo, ze zdarzaly sie osoby, ktore dotarly do tego miejsca przed erupcja w 2006 roku, robienie tego teraz jest samobojstwem.
/poprawka: ostatnia powazna erupcja miala miejsce w lutym 2008 roku/
no i coz po takim powitaniu mozna zrobic…
3. idziemy w gore szlakiem, ktory niegdys prowadzil na szczyt. idziemy to duzo powiedziane. brniemy w zwirowym blocie. przeciskamy sie przez waziutenkie, wyrzezbione w ziemii jary, ocierajac sie glowami o korzenie drzew rosnacych NAD nami, przedzieramy sie przez pelne rozwrzeszczanego zycia krzaki i zarosla, co jakis czas mijajac zmurszala, ledwie widoczna tabliczke, informujaca ze nie zgubilismy drogi. kiedy pojawia sie odrobina przestrzeni widzimy dwa, niemal pionowe zbocza po obu stronach sciezki. przez cala droge towarzyszy nam niski, gardlowy akompaniament wulkanu. polozone 1200 metrow przed szczytem schronisko wyglada jak po wybuchu bomby atomowej. mury jakos sie trzymaja, ale dach jest czesciowo zarwany, czesciowo podziurawiony jak ser szwajcarski. te dziury nie sa wybite. czarne obwodki zdradzaja, ze zostaly wypalone przez rozgrzane do czerwonosci kamienie wyrzucane przez wulkan w czasie erupcji trzy lata, dwa i rok temu. a w srodku – rozkrzyczana pustka, przerazajaca stop klatka, kapiaca zewszad woda, pootwierane drzwiczki szafek, na wpol zuzyta butelka keczupu, wciaz stoi, rozrzucone lyzeczki, w misce pelnej wody czekajace na umycie talerze, niemal slychac ten huk, ta panike, ucieczke, probe ratowania. i tylko zaczynajace opanowywac kazda szczeline mchy, grzyby i porosty, zdradzaja, ze nie minuty, ale miesiace dziela nas od tamtych wydarzen.
2. idziemy w gore dolina rzeki. tak. pada. codziennie pada. dolina wyglada jak pobojowisko. gleboki na kilkanascie metrow wawoz o pionowych scianach. wszedzie wyrwy, obsunieta ziemia, klody drzew, bloto. kompletny brak tego harmonijnego, wlasciwego naturze ladu. mimo to, im wyzej, tym kolorowiej. dno rzeki zaczyna sie mienic rdzawymi pomaranczami, zieleniami, zolciami, czerwienia. siarkowodor powoli zaczyna szczypac w oczy i gardlo. nagle dochodzimy do miejsca przedziwnego. nie od razu rozumiemy. rzeka sie rozwidla. chociaz nie, ona zostaje rozdzielona. a po srodku, pomiedzy strumieniami w samym centrum rozpasanej zielonoscia dzungli, szrama czarnoczerwonofioletowego pustkowia, lysa, poznaczona rozrzuconymi bezladnie glazami, zwirowa lacha. to zastygly jezor lawy. tam gdzie sie konczy, zaczyna sie zawiesina chmur. nie mam pojecia jak daleko doszlismy.
1. idziemy w gore zboczem i grania. zblizamy sie i nagle slyszymy jak ryczy. ryczy: niesamowicie, strasznie, dudniaco, zatrwazajaco, huczaco, zlowieszczo. malo tego. kiedy pogoda jest pol na pol a on w zwiazku z tym osnuty w chmure, robi sie jeszcze gorzej. jego nie widac. a nam wydaje sie, ze ktos nas caly czas obserwuje, ze sie gapi, wlepia slepia, ze sledzi, wypatruje i caly czas sobie mysli. NIEWIADOMOCO. przysiegam jest cos dziwnego w bliskim przebywaniu z takim pryszczem matki ziemi. a kiedy do tego wszystkiego, wieczorem, pierwszy raz od roku (czytaj od ostatniego wybuchu) gasnie swiatlo w calej dolinie, to zaczynaja przychodzic do glowy mysli dziwne. a czy umylam zeby, a kurwa dlaczego zostawilam ta czerwona kiecke w warszawie, tomek, gdzie jest tomek, no bzyknij mnie na boga, za trzy tysiace lat nas odkopia, postawia w muzeum i nazwa romantycznie kochankowie z banios. no chociaz tyle, no.