united colors of kelantan – teatr cieni

DSC_0773.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

udalo sie nieslychanie. az do lutego, mialo juz nie byc ani jednego przedstawienia. wszyscy pytani ludzie zgodnie zapewniali, ze nie bedzie. a jednak bylo. niezapowiedziane, nienaglosnione, bez rezerwacji i niemal bez publicznosci. nieoficjalne. to nowo powstaly zespol szlifowal swoje umiejetnosci. i szczescie mielismy ogromne, ze tak to wlasnie bylo. bo jeszcze przed spektaklem, poczestowali kawa, pokazali lalki, pozwolili dotknac. moglismy usiasc na scenie i przyjrzec sie, porozmawiac. a potem, kiedy juz grali, zagladac za kulisy i poznac tajemnice. zobaczyc jak mistrz ceremonii wlewa magie zycia w kolorowe cienie.
ale to jeszcze nie wszystko, los ukryl asa w rekawie. kiedy wybrzmialy ostatnie takty barwnych historii poplynely brawa skromnych pieciu par dloni. naszych i… trojki polakow poznanych na przedstawieniu. pierwszych od wielu miesiecy.
goraco was pozdrawiamy i pieknie dziekujemy za nastepny wieczor:)

truman show

truman show.jpg

kota bahru. tydzien drugi.
nie, nie prosze pani, ja nie jestem szurnieta, tu  m u s z a  byc jacys  o n i . to zwyczajnie niemozliwe, zeby takie rzeczy dzialy sie same z siebie, w az takim szalonym natloku i tak ot, przez przypadek. lazimy tymi ulicami, juz niemal z planem dzialania, bo kazdy spontaniczny krok doprowadzal nas tylko w kolejne slepe zaulki: nie ma – zamkniete – wlasnie wyszla – juz nie graja – za pozno – za wczesnie – poszedl do meczetu – nie da rady – pewnie w lutym…
powoli zaczynamy podejrzliwie sie rozgladac, czy sa tu jakies mikrofony, podstawieni przechodnie, plocienny horyzont… tomek podpisywales cos, kiedy spalam? -nieoczekiwany rozlam w szeregach – glejt o sterowany lajf show na podreperowanie buzdetu? no wez, juz nie sciemniaj, zasady sa takie, ze sla smsy i sobie decyduja, ze wszystko bedzie zamkniete i tylko obstawiaja ile wytrzymamy. tak? dlatego pan od latawcow zwija szybko pracownie, kiedy sie tylko zblizamy, przekupki znikaja z targu, kiedy chce zrobic zdjecie, spektakle teatru lalek zaslaniaja gruba szmata, autobusy odjezdzaja z dwugodzinnym opoznieniem i przekrecili upal na 40 w cieniu? o lodziach juz nawet nie wspomne, tak?

tak. kota bahru nie wspolpracuje. ekstremalnie nie wspolpracuje. normalna ludzka reakcja byloby wpakowanie czterech liter w najblizszy przejezdzajacy autobus. ale… nie. uparlismy sie, wydusimy z niego te kolory.

ilustracje, czyli moja muza mi to zrobila.

color1.jpg

nic nie bylo o Georgetown ale w miedzyczasie pojawil sie rysunek „easy rider”, o tym wlasnie miescie. kiedys opowiemy o nim historie, ale dzis pojawil sie z innej okazji.
ruszyla wlasnie nowa strona. calutka, od poczatku do konca postawila Moja Ad(o)mina Margot. dzieeekuuujeee:) ja osmielilem sie jeno wypelnic wszystko trescia. znajdziecie tam cale portfolio podrozne, a takze wiesci z warsztatu, czyli jak powstal ten ostatni oraz inne rysunki. tam tez, beda pojawiac sie informacje o nowych ilustracjach. zapraszam na:
www.tomeklarek.pl

milego zwiedzania:)

carpe diem

DSC_2034.jpg

dopoki sie nie doswiadczy, ciezko sobie zdac sprawe, jak wielkim luksusem bywaja proste przyjemnosci. ale sie zdarzaja. prezenty dnia podroznego. bo w jednym z najtanszych hoteli, ogromny pokoj sie zjawil, w nim, stolik i dwa fotele, o swicie spiew muezina budzi najblizsze ulice, okno od wschodu, promienie – rozlaly sie na poscieli, przestrzennie, prawie domowo. przysufitowy wiatrak ostatki snu rozwiewa, ze stolu termos, zaczepnie, mysl zapomniana przywodzi, wiesz, mamy jeszcze kawe, prawdziwa, naturalna, to na ten poranek czekala. i juz obietnica szelesci, zaraz sie spelni, rozspiewa, aromat sciany osnuje, ale poczekaj, ja chyba… widzialam na pietrze gazete, drzwi uchylaja sie cicho, po przeczytaniu zwroc prosze, jest, papierowa, dzisiejsza, w szczescie jeszcze nie wierze, no dobrze, to chyba siadamy, gotowy? serdecznie zapraszam, wielmozny panie tomku, oto poranna prasowka.

szkoda tego swiata dla ludzi

komiks-cameron-higlands.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

cameron highalands. niecale 10 lat temu, 10 minut spaceru przenosilo do kipiacych zyciem, ocienionych gesta dzungla wzgorz. rzadko porozrzucane male wioski i rude, zwirowe drogi pomagaly odnalezc szlak. mozna bylo isc caly dzien i nie spotkac nikogo. krolujacą dookola ciemną zielen lasu, co kilka, kilkanascie kilometrow rozswietlaly pokryte soczystoscia herbacianych krzewow pagorki. bylo pieknie, magicznie i cicho. bylo.
dzis, ciezko mi uwierzyc, ze to to samo miejsce. wielkie, kilkusetmetrowe skaly, rozpolowione, rozdarte, rozkradzione, niemo zieja naglizem swych marmurowych wnetrz. pol, to zielona gora, pol – kamienny trup. miedzy nimi autostrada prowadzaca wglab wzgorz. te, jeszcze niedawno tetniace lesnym gwarem, dzis cale sa pokryte zmarszczkami foliowych szklarn. w tych szklarniach rosna kwiaty. na eksport do japonii. kraj kwitnacej wisni barwi sie bukietami, pagorki cameron highlands dusza sie pod plastikiem. pieniadze, pieniadze, pieniadze… kiedys urocze wioski, stercza pietrami hoteli, na drzewach wzdluz glownej drogi, zamiast lisci – lampki. niezdarnie koloruja szary, betonowy smietnik. kurorty, spa, wczasowiska, kusza swoich gosci widokiem na koparki.
jedyne co pozostalo, to te zielone plantacje. na szczescie krzaki herbaty slabo rosna pod folia.

cameron highalands. niecale 10 lat temu, 10 minut spaceru przenosilo do kipiacych zyciem,

ocienionych gesta dzungla wzgorz. rzadko porozrzucane male wioski i rude, zwirowe drogi

pomagaly odnalezc szlak. mozna bylo isc caly dzien i nie spotkac nikogo. krolujacą dookola

ciemną zielen lasu, co kilka, kilkanascie kilometrow rozswietlaly pokryte soczystoscia

herbacianych krzewow pagorki. bylo pieknie, magicznie i cicho. bylo.
dzis, ciezko mi uwierzyc, ze to to samo miejsce. wielkie, kilkusetmetrowe skaly, rozpolowione,

rozdarte, rozkradzione, niemo zieja naglizem swych marmurowych wnetrz. pol, to zielona gora,

pol – kamienny trup. miedzy nimi autostrada prowadzaca wglab wzgorz. te, jeszcze niedawno

tetniace lesnym gwarem, dzis cale sa pokryte zmarszczkami foliowych szklarn. w tych szklarniach

rosna kwiaty. na eksport do japonii. kraj kwitnacej wisni barwi sie bukietami, pagorki cameron

highlands dusza sie pod plastikiem. pieniadze, pieniadze, pieniadze… kiedys urocze wioski, stercza

pietrami hoteli, na drzewach wzdluz glownej drogi, zamiast lisci – lampki. niezdarnie koloruja szary,

betonowy smietnik. kurorty, spa, wczasowiska, kusza swoich gosci widokiem na koparki.
jedyne co pozostalo, to te zielone plantacje. na szczescie krzaki herbaty slabo rosna pod folia.

dedo

DSC_0436.jpg

juz chyba na zawsze pozostanie: dedo. zaden tam stop-autostop, hiczhajking (jak to brzmi!), czy inny salongis-matkamine. dedo to po hiszpansku kciuk. kciuk lapie okazje. okazje wioza w dal. jechanie okazja to dedo. statystyka dni ostatnich: na kapuscie, na komposcie, z benzyna, z rodzina, z chinczykiem, malajem, hindusem, z przyczepka. i rekord: penisula malezyjska, w najszerszym swoim kawalku, z zachodu na wschod – godzin: piec. zaden VIP-autobus tego nie potrafi! vamos mi amor!

wywiad w drodze: my

tamtaramy.jpg

zapraszamy na niecodzienny cykl!
kazdy z nas podrozuje. wiekszosc, juz dlugo. zadalismy sobie 12 tych samych pytan i wszyscy na nie odpowiadamy. kazdy po kolei i po swojemu. po co? bo tak. zobacz, a moze jutro i ty spakujesz plecak i pojedziesz…

dzis: my

1. Trzy kraje bez ktorych nie wyobrazasz sobie podrozowania.

polska, polska i… polska. bo gdyby jej nie bylo, nie byloby skad wyjechac. a cala reszta krajow…po drodze zdarzaja sie perelki takie jak patagonia. ale to chile czy argentyna? i to i to. albo wyspa penang w malezji, czy chaco w paragwaju, albo buenos… kazdego z miejsc, szkoda by nam bylo nie zobaczyc, ale tez zadne nie krzyknelo do nas – to ja! gdyby tak bylo, to stamtad bysmy teraz pisali. a my wciaz w drodze…

2. Co jest dla Ciebie najwazniejsze w podrozowaniu.

miec czas. zeby moc zyc w drodze. zeby moc sie zatrzymac i zamyslic nad tym, co sie przezylo. i czasem, tez troche postarac zejsc z utartych sciezek, rzucic wyzwanie zyciu i nie bac sie, bo los zawsze odwdziecza sie za wysilek.
poza tym – robic swoje i po swojemu, niezaleznie od tego, co dokola.

3. Jak dlugo sie przygotowywales przed wyprawy.

teoretycznie pol roku, bo wtedy zrobilismy pierwsze szczepienia. ale praktycznie – trzy miesiace, bo o tyle wczesniej musielismy zlozyc wymowienia w pracy. w tym czasie robilismy tez porzadki z kredytami mieszkaniowymi, rozwiazywalismy umowy z bankami, telefonami, kablowkami, internetami itd (kooooooszmar) oraz wynajmowalismy nasze mieszkania. ale gdybysmy nie byli tacy starzy i nie mieli tych wszystkich „garbow”, spokojnie wystarczyl by miesiac, bo do wyjazdu nie wiadomo dokad i nie wiadomo na ile, po prostu nie da sie przygotowac.

4. Co Cie wkurwia.

paradoksalnie, rasizm. to ze ciagle musimy placic frycowe za swoja biala skore. ze najpierw jestes dla ludzi bialasem, gringo, farangiem, a dopiero potem czlowiekiem. i to zupelnie niewazne, czy zyskujemy na tym czy tracimy, bo bywa i tak i tak, nie lubimy tego.
do szalu doprowadza nas tez naduzywanie przez ludzi slow „wyprawa”, „ekspedycja”, kiedy w gruncie rzeczy wiekszosc ich pobytu „na wyprawie” ogranicza sie do wykupowania sobie wycieczek w jednym z setek miejscowych biur turystycznych. a potem na blogach i w opowiesciach pojawiaja sie mrozace krew w zylach historie o zdobywaniu szczytow, przemierzaniu amazonki, pokonywaniu pustyni. nazywajmy rzeczy po imieniu. i nie udawajmy, ze bylismy sami w ruinach machu picchu. bo potem ludziom w polsce wydaje sie, ze zeby wyjechac, to trzeba byc nie wiadomo kim i pokonac nie wiadomo jakie trudnosci. a przeciez wcale tak nie jest.
a poza tym wszystkim, codzienne, do znudzenia kombinacje, co rano zjesc na sniadanie.

5. Za czym tesknisz najbardziej.

o bliskich nie bedziemy pisac, bo to oczywiste. a tesknoty, zupelnie niespodziankowo zaczynaja nas zaskakiwac. bo najpierw tesknilismy za sledzikiem i piecdziesiatka, polskim chlebem, serem… ale z czasem przylapujemy sie na tym, ze ogromnie tesknimy za pustka patagonii, wybrzezem urugwaju, chilijskim carmenere, wanna w la paz, boliwijska empanada…
o! wiemy! zeby moc usiasc i pogadac z polakami i zrozumiec sie w pol slowa i nie musiec juz ciagle tlumaczyc sie z „narodowych” skojarzen.

6. Jak sobie poukladales sprawy z praca, kariera, z luka w CV.

praca zostala rzucona. kariera, no coz, bedac w polsce, nigdy bysmy nie zrobili wystaw w buenos aires, santa cruz i bangkoku. a luka w cv, hm, jestesmy w tej szczesliwiej sytuacji, ze nasza praca w polsce polegala na byciu kreatywnym, obydwoje jestesmy grafikami i taki wyjazd to bonus, a nie zawieszenie. poza tym, nieustannie robimy mnostwo rzeczy zwiazanych z naszym zawodem, tylko ze teraz, takich dla siebie, wlasnych i co za tym idzie, wciaz zbieramy portfolio. no iiii, konczymy wlasnie trzecia juz okladke do ksiazki, ktora niedlugo zostanie wydana w polsce:)(nie, nie naszej:), wiec jakos obywamy sie bezlukowo.

7. Jak przelamac strach i obawy przed samotna wyprawa?

pojechac we dwojke :PPPPPPPPPPPPPP
no, no, no, w tym pytaniu musimy odpowiedziec podwojnie:)
m: jak wyzej. ale… kiedys jezdzilam tez sama. i tak to wychodzilo, ze sama bylam tylko wtedy, kiedy tego chcialam. jest tylu ciekawych ludzi po drodze, z ktorymi mozna zagadac sie przez wieczor, pojezdzic przez tydzien… to daje i poczucie bezpieczenstwa i duzo wolnosci. to byl tez czas, kiedy przydarzalo mi sie najwiecej zaskakujacych niespodzianek. spotykani w drodze „miejscowi” zabierali mnie do domow, pomagali, prowadzili w niesamowite miejsca. kiedy jezdzi sie we dwoje, tworzy sie jakis taki zamkniety balon, ludzie tak latwo nie zaczepiaja, nie oferuja gosciny. ale z drugiej strony sklamalabym mowiac, ze samej bylo lepiej. nic nie zastapi wspolnych „lalkniec” i swiadomosci, ze za kilka lat, bedzie mozna znienacka rzucic, ej, a pamietasz? i ten ktos bedzie dokladnie wiedzial, czul i rozumial, o co ci chodzi. ale wracajac do pytania. ja jestem najwiekszym chyba tchorzem tego swiata. wiecznie boje sie wszystkiego. serio. i skoro dalam rade, to kazdy da.
t: jak wyzej, ale… ja to nie wiem, bo nigdy na tak dlugo nie wyjezdzalem sam i jestem z tego powodu bardzo szczesliwy 🙂
ale pamietajac swoje samotne wedrowki w gorach i samotne wyprawy rowerowe, to albo jest sie gdzies w srodku ducha nomadem i wtedy takich obaw po prostu nie ma, albo jestes zwierze stadne i nawet wyjezdzajac sam zawsze jestes z innymi ludzmi. a tak czasem, gadajac z margot, zazdroszcze jej po cichu, ze mogla wyjechac sama na tak dlugo, bo ja juz teraz nie moglbym nie dzielic sie z nia swiatem, ktory widze.

8. Od czego zaczac?

od powiedzenia sobie, ze jedziesz, zmiany „chcialbym/chcialabym” na „chce”. bo dalej, wszystko, predzej czy pozniej przyjdzie samo. nauczysz sie jezyka, spakujesz namiot, zrobisz szczepienia, zwolnisz sie z pracy…
i w koncu, wyladujesz „tam”, rozejrzysz sie i krzykniesz w duszy: o kurwa! co ja tu robie? i odpowiedz znajdziesz za pierwszym zakretem.

9. Kiedy wracasz?

jutro? za rok? na wiosne? to kompletnie niewazne. wazne, zeby z tego powrotu nie robic paranoi.
m: przed moim pierwszym w zyciu wyjazdem, uslyszalam pytanie – a po co wlasciwie ty tam jedziesz? – nieswiadoma tego co mowie, odpowiedzialam – po to, zeby zachorowac na nieuleczlna chorobe niemoznosci usiedzenia na dupie.
i tak to jest. im szybciej sie wroci, tym szybciej znow sie wyjedzie.
t: nie jestem juz mlodziez. wyjechalem po raz pierwszy na tak dlugo. znajomi mowili: no co ty stary, na tak dluuuugo? i co? margot pytala: a nie bedziesz chcial wrocic za miesiac? i co? i dupa. zyje. czy tu czy tam. czy tu teraz, a tam zaraz. to tylko zycie. az zycie. powrot jest pojeciem wzglednym. bo wracajac do polski bedzie trzeba potem wrocic do la paz. wracajac do la paz, trzeba bedzie wrocic do baganu. i tak dalej i tak dalej. wroce jak skompletuje juz wszystkie miejsca do powrotow.

10. Najbardziej nieprawdopodobna historia z twojej podrozy.

oj dajcie nam spokoj. bylaby, gdyby nas zatrudnili na stacji polarnej arctowski. ale wlasnie odpowiedzieli, ze nie tym razem. za rok probujemy znow. wtedy mozemy wrocic do tego pytania.

11. Najbardziej magiczne miejsce, w ktorym byles i dlaczego.

nie ma miejsc. sa przezycia.
chronologicznie, bo nie umiemy powiedziec, co bardziej.
wigilia w paragwajskim chaco. polski misjonarz, salezjanin, ale tak naprawde medrzec, filozof, przez duze f, sam o sobie mowiacy – szaman, 50 stopni w cieniu, rozmowy z nim, dookola nieprawdopodobnie surowa natura, kompletne bezdroza, kiedy tam trafisz, czasem na dlugie tygodnie jestes „utkniety”, jedno z tych miejsc, o ktorych sie pisze koniec swiata, srodek nigdzie, dusza sie tam przeraza. i nagle… wiglia, prawdziwa kolacja, zyczenia po polsku, polski oplatek, niesamowita bliskosc, nie, nie wiemy jak to opisac…sie nie da sie.
oboz birmanskich uchodzcow. pogranicze birmy i tajlandii. zupelnie obcy ludzie, po kilku chwilach stali sie jak rodzina. przyjeli nas bez oceniania, „bez metek”, takich jacy bylismy. chyba nigdy, nikt nie dal nam, na dzien dobry, az takiej przestrzeni do bycia soba. takiego po prostu. ich otwartosc, ich usmiech, i cieplo skontrastowane z wiedza, ze przeciez kazdy z nich ma za soba wiezienie, tortuty, smierc bliskich, przesladowania, karabin przy czole…
minely juz dwa miesiace, a my wciaz tam jestesmy. nasze serca zostaly z nimi. i tego tez, nie wiemy jak opisac.

12. Dowolne pytanie i dowolna odpowiedz:)

tomeeeeek, kochasz mnie? no, a ty mnie? no ba!
albo,
pytanie: …
odpowiedz: zazwyczaj ludzie jedza chleb. czasem jedza chleb z maslem. a my, podrozujac, znajdujemy po drodze kawalki dzemu.

KLIKNIJ TUTAJ, ZEBY ZOBACZYC WSZYSTKIE WYWIADY