united colors of kelantan – pantai sabak

DSC_0589.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

udalo sie pol na pol. a moze i tylko na cwierc, bo mimo ze port w pantai sabak czaruje kolorami i mimo ze po dniach kilku pojechalismy raz jeszcze, to nie udalo sie dotrzec do ludzi i opowiesci. a tak by sie chcialo poznac tego, kto wzory maluje, sprawna, pewna reka ozywia burty lodzi, zobaczyc, jak i gdzie, dlaczego wszystkie te barwy, obrazy, rzezbienia, ozdoby. spytac i uslyszec co znacza kolory i ksztalty, przed ktorym duchem chronia, ktorego probuja przekupic, co niesie dobry polow, bezpieczny powrot do domu, czego nie wolno, bo pech, dlaczego, jak, po co, kiedy…
bo przeciez to niemozliwe, ze caly ten barwny wysilek, to tylko ozdobki, cekinki…

united colors of kelantan – teatr cieni

DSC_0773.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

udalo sie nieslychanie. az do lutego, mialo juz nie byc ani jednego przedstawienia. wszyscy pytani ludzie zgodnie zapewniali, ze nie bedzie. a jednak bylo. niezapowiedziane, nienaglosnione, bez rezerwacji i niemal bez publicznosci. nieoficjalne. to nowo powstaly zespol szlifowal swoje umiejetnosci. i szczescie mielismy ogromne, ze tak to wlasnie bylo. bo jeszcze przed spektaklem, poczestowali kawa, pokazali lalki, pozwolili dotknac. moglismy usiasc na scenie i przyjrzec sie, porozmawiac. a potem, kiedy juz grali, zagladac za kulisy i poznac tajemnice. zobaczyc jak mistrz ceremonii wlewa magie zycia w kolorowe cienie.
ale to jeszcze nie wszystko, los ukryl asa w rekawie. kiedy wybrzmialy ostatnie takty barwnych historii poplynely brawa skromnych pieciu par dloni. naszych i… trojki polakow poznanych na przedstawieniu. pierwszych od wielu miesiecy.
goraco was pozdrawiamy i pieknie dziekujemy za nastepny wieczor:)

truman show

truman show.jpg

kota bahru. tydzien drugi.
nie, nie prosze pani, ja nie jestem szurnieta, tu  m u s z a  byc jacys  o n i . to zwyczajnie niemozliwe, zeby takie rzeczy dzialy sie same z siebie, w az takim szalonym natloku i tak ot, przez przypadek. lazimy tymi ulicami, juz niemal z planem dzialania, bo kazdy spontaniczny krok doprowadzal nas tylko w kolejne slepe zaulki: nie ma – zamkniete – wlasnie wyszla – juz nie graja – za pozno – za wczesnie – poszedl do meczetu – nie da rady – pewnie w lutym…
powoli zaczynamy podejrzliwie sie rozgladac, czy sa tu jakies mikrofony, podstawieni przechodnie, plocienny horyzont… tomek podpisywales cos, kiedy spalam? -nieoczekiwany rozlam w szeregach – glejt o sterowany lajf show na podreperowanie buzdetu? no wez, juz nie sciemniaj, zasady sa takie, ze sla smsy i sobie decyduja, ze wszystko bedzie zamkniete i tylko obstawiaja ile wytrzymamy. tak? dlatego pan od latawcow zwija szybko pracownie, kiedy sie tylko zblizamy, przekupki znikaja z targu, kiedy chce zrobic zdjecie, spektakle teatru lalek zaslaniaja gruba szmata, autobusy odjezdzaja z dwugodzinnym opoznieniem i przekrecili upal na 40 w cieniu? o lodziach juz nawet nie wspomne, tak?

tak. kota bahru nie wspolpracuje. ekstremalnie nie wspolpracuje. normalna ludzka reakcja byloby wpakowanie czterech liter w najblizszy przejezdzajacy autobus. ale… nie. uparlismy sie, wydusimy z niego te kolory.

carpe diem

DSC_2034.jpg

dopoki sie nie doswiadczy, ciezko sobie zdac sprawe, jak wielkim luksusem bywaja proste przyjemnosci. ale sie zdarzaja. prezenty dnia podroznego. bo w jednym z najtanszych hoteli, ogromny pokoj sie zjawil, w nim, stolik i dwa fotele, o swicie spiew muezina budzi najblizsze ulice, okno od wschodu, promienie – rozlaly sie na poscieli, przestrzennie, prawie domowo. przysufitowy wiatrak ostatki snu rozwiewa, ze stolu termos, zaczepnie, mysl zapomniana przywodzi, wiesz, mamy jeszcze kawe, prawdziwa, naturalna, to na ten poranek czekala. i juz obietnica szelesci, zaraz sie spelni, rozspiewa, aromat sciany osnuje, ale poczekaj, ja chyba… widzialam na pietrze gazete, drzwi uchylaja sie cicho, po przeczytaniu zwroc prosze, jest, papierowa, dzisiejsza, w szczescie jeszcze nie wierze, no dobrze, to chyba siadamy, gotowy? serdecznie zapraszam, wielmozny panie tomku, oto poranna prasowka.

szkoda tego swiata dla ludzi

komiks-cameron-higlands.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

cameron highalands. niecale 10 lat temu, 10 minut spaceru przenosilo do kipiacych zyciem, ocienionych gesta dzungla wzgorz. rzadko porozrzucane male wioski i rude, zwirowe drogi pomagaly odnalezc szlak. mozna bylo isc caly dzien i nie spotkac nikogo. krolujacą dookola ciemną zielen lasu, co kilka, kilkanascie kilometrow rozswietlaly pokryte soczystoscia herbacianych krzewow pagorki. bylo pieknie, magicznie i cicho. bylo.
dzis, ciezko mi uwierzyc, ze to to samo miejsce. wielkie, kilkusetmetrowe skaly, rozpolowione, rozdarte, rozkradzione, niemo zieja naglizem swych marmurowych wnetrz. pol, to zielona gora, pol – kamienny trup. miedzy nimi autostrada prowadzaca wglab wzgorz. te, jeszcze niedawno tetniace lesnym gwarem, dzis cale sa pokryte zmarszczkami foliowych szklarn. w tych szklarniach rosna kwiaty. na eksport do japonii. kraj kwitnacej wisni barwi sie bukietami, pagorki cameron highlands dusza sie pod plastikiem. pieniadze, pieniadze, pieniadze… kiedys urocze wioski, stercza pietrami hoteli, na drzewach wzdluz glownej drogi, zamiast lisci – lampki. niezdarnie koloruja szary, betonowy smietnik. kurorty, spa, wczasowiska, kusza swoich gosci widokiem na koparki.
jedyne co pozostalo, to te zielone plantacje. na szczescie krzaki herbaty slabo rosna pod folia.

cameron highalands. niecale 10 lat temu, 10 minut spaceru przenosilo do kipiacych zyciem,

ocienionych gesta dzungla wzgorz. rzadko porozrzucane male wioski i rude, zwirowe drogi

pomagaly odnalezc szlak. mozna bylo isc caly dzien i nie spotkac nikogo. krolujacą dookola

ciemną zielen lasu, co kilka, kilkanascie kilometrow rozswietlaly pokryte soczystoscia

herbacianych krzewow pagorki. bylo pieknie, magicznie i cicho. bylo.
dzis, ciezko mi uwierzyc, ze to to samo miejsce. wielkie, kilkusetmetrowe skaly, rozpolowione,

rozdarte, rozkradzione, niemo zieja naglizem swych marmurowych wnetrz. pol, to zielona gora,

pol – kamienny trup. miedzy nimi autostrada prowadzaca wglab wzgorz. te, jeszcze niedawno

tetniace lesnym gwarem, dzis cale sa pokryte zmarszczkami foliowych szklarn. w tych szklarniach

rosna kwiaty. na eksport do japonii. kraj kwitnacej wisni barwi sie bukietami, pagorki cameron

highlands dusza sie pod plastikiem. pieniadze, pieniadze, pieniadze… kiedys urocze wioski, stercza

pietrami hoteli, na drzewach wzdluz glownej drogi, zamiast lisci – lampki. niezdarnie koloruja szary,

betonowy smietnik. kurorty, spa, wczasowiska, kusza swoich gosci widokiem na koparki.
jedyne co pozostalo, to te zielone plantacje. na szczescie krzaki herbaty slabo rosna pod folia.

dedo

DSC_0436.jpg

juz chyba na zawsze pozostanie: dedo. zaden tam stop-autostop, hiczhajking (jak to brzmi!), czy inny salongis-matkamine. dedo to po hiszpansku kciuk. kciuk lapie okazje. okazje wioza w dal. jechanie okazja to dedo. statystyka dni ostatnich: na kapuscie, na komposcie, z benzyna, z rodzina, z chinczykiem, malajem, hindusem, z przyczepka. i rekord: penisula malezyjska, w najszerszym swoim kawalku, z zachodu na wschod – godzin: piec. zaden VIP-autobus tego nie potrafi! vamos mi amor!