inle lake

DSC_0376.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

tez w azji, dziesiec lat temu, ktos, kogo juz nawet nie pamietam, opowiedzial mi o jeziorze. ze jest takie miejsce w birmie, gdzie wielka tafla wody migocze miedzy gorami. i ze tam, na tej tafli, nie wokol jeziora, na nim, zyja od wiekow ludzie. i ze gdy nadchodza zle czasy, ci ludzie sa w stanie przetrwac zupelnie odcieci od ladu. sa samowystarczalni. opowiesc o tym miejscu na dobre utkwila w marzeniach. byla jak bajka, legenda, jak sen, magiczna i zwiewna. chcialam to zobaczyc. ta mysl kusila i klula, tym bardziej, ze wtedy, przekornie, birma zamknela granice.
tym razem sie udalo. ale nic nie napisze. to nudno sny opowiadac.

thanaka

komiks-thanaka.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

nie jest ladne co ladne, lecz co sie komu podoba. no i co im zrobisz, skoro uwazaja, ze te kolka, paski, listki, packi czy kropki, na policzkach, czolach, niekiedy calym ciele, sa ladne. ba! nawet seksi! no i niezwykle zdrowe, bo przeciez chronia przed sloncem, chlodza, lecza wypryski. dlatego codziennie rano scieraja na zwilzonej, kamiennej podstawce, pochodzace ze specjalnego rodzaju drzewa sandalowego, kawalki drewna. a kiedy z pylu i wody utworzy sie pasta, nakladaja ja na twarz. wlasciwie wszystkie kobiety, wiekszosc dzieci i wielu mezczyzn. i chodza tak caly dzien. ladnie? no moze i ladnie. najwazniejsze, ze zdrowo.

spacer

zeszyt azja-1.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

chcialoby sie zaczac: kiedy w birmie zejdzie sie z glownej drogi…
ale nie da sie. tu nie ma glownych drog. z drugiej strony, z tych mniejszych zejsc sie nie da. jest zakaz. jeden z wielu, o ktore potykamy sie w tym kraju. idziemy wiec sciezkami „rzadowymi”. te, prowadza waskim korytarzem wiosek, udajacych ze wszystko jest w porzadku. nasz przewodnik jak zdarta plyta powtarza, ze sluzby rzadowe, w kazdej chwili, dokladnie wiedza w ktorym miejscu, w ktorej wiosce jestesmy. gdybysmy zeszli z wyznaczonej trasy, nam, w najgorszym wypadku grozilaby deportacja. jednak on oraz ludzie po drodze ryzykowaliby przesluchaniami, wiezieniem, moze nawet zyciem. godzimy sie wiec na „korytarz”. pozostale obszary stanu shan sa dla cudzozimcow niedostepne, bo… pokryte plantacjami maku i bazami wojskowymi. w odroznieniu od mieszkajacych kawalek na poludnie karenow, wielu shanow doszlo do porozumienia z rzadem. generalowie przymykaja oko na produkcje opium, shanowie zas, w zamian za poblazliwosc, zapomnieli o walkach wyzwolenczych. ale zostawmy polityke. rozmowy o polityce tez nie sa pozbawione ryzyka.
z kalaw do inle idzie sie trzy dni. mozna by szybciej, ale wtedy mija sie mniej wiosek. a my chcemy wiecej, bo to jak podroz w czasie. droga z kalaw do inle wyglada jak gigantyczny skansen. zycie wyglada tu tak, jak wygladalo sto, dwiescie lat temu. wplywy cywilizacji mozna policzyc na palcach jednej reki: torebki foliowe, puszki, blacha, ktora zastapila plecione z lisci pokrycia dachow, bez sensu, bo przez nia skwar w porze suchej i nie do wytrzymania huk w deszczowej, podlaczany do akumulatorka przenosny telewizor, metalowe i plastikowe pojemniki do noszenia wody, koniec. cala reszta pamieta ich praojcow. tradycyjne domy o wyplatanych z bambusa scianach, wewnatrz nich paleniska, otwarte, bez kominow, by dym wyplaszal insekty, plecione recznie kosze i maty, na tych matach odbywa sie cale zycie, sa lozkiem, stolem, siedziskiem, drewniane plugi, radla i cepy, kute przez kowali noze i maczety, zaprzezone w woly drewniane wozy, byt uzalezniony od kaprysow pogody. nie ma pradu, nie ma biezacej wody, nie ma kanalizacji. jedyna w promieniu wielu kilometrow pomoca w chorobie jest staruszek-zielarz, sam juz ledwo chodzacy. kobiety rodza dzieci przy pomocy innych kobiet, dzieci nawet te male, pracuja na rowni z doroslymi, dorosli rzadko kiedy wybieraja sie poza swoje wioski. ich twarze, mimo usmiechow, surowe i zmeczone. dlonie spracowane. czas tu plynie powoli, monotonnie, bez nadziei na zmiane. dla nas – nierzeczywisty, egzotyczny swiat. odlegly, fascynujacy i pociagajacy. ale my, za dwa dni bedziemy juz gdzie indziej.

zaw soe

DSC_1306.jpg

pojawil sie na tarasie dokladnie w chwili, gdy niebo peklo wieczorna ulewa. to nawet nie byla rozmowa, nie potrzebowal rad, wsparcia, innego punktu widzenia. to jego dusza krzyczala, ze nie ma juz czym oddychac. usiadl i jak ten swiat w dole, splynal potokiem slow.
„tu, w birmie ludzie sa dziwni. wszyscy pozamykani, kazdy tkwi w swoich sprawach, skazuja sie sami na siebie. to zle, irytuje mnie to, bo gdyby sie otworzyli, to wszystkim nam latwiej by bylo.”
zaw soe urodzil sie w myingyan, niewielkiej miejscowosci na zachod od mandalay. 31 lat temu. mlodszy z dwojki braci, wychowywany przez dziadkow, bo jego matka zmarla niedlugo po porodzie. pokorny, sumienny buddysta. juz jako mlody chlopak przyjechal do mandalay w poszukiwaniu wiedzy i zaraz potem pracy. po kilku dorywczych zajeciach, znalazl swoje miejsce w hotelu mandalay swan. tu, jako boy hotelowy pracuje do tej pory.
„to bardzo dobra praca, mam dzieki niej utrzymanie, poza tym spotykam ludzi i moge cwiczyc angielski. a kiedy juz bede dobrze mowil po angielsku, to moze awansuje. wtedy na pewno bede zarabial wiecej niz teraz. dla mnie to nie takie wazne, ale dla mojej dziewczyny – bardzo. choc… kiedys tak nie bylo. poznalem ja ponad rok temu, nie miala kompletnie nic, nie miala domu, pieniedzy, bo ona tak samo jak ja – jest sierota. od razu ja pokochalem i ona mnie pokochala, bylismy bardzo szczesliwi. po kilku tygodniach spotkan, zamieszkalismy razem. ja zamienilem swoj pokoj na wiekszy, dla nas dwojga. mamy teraz tez kuchnie, gdzie mozna gotowac obiady. a od niedawna radio, uwielbiam radia sluchac, caly czas jest wlaczone. zaraz po przeprowadzce urzadzilem dla sasiadow skromna uroczystosc. soki, ciastka, cukierki. to bylo zamiast slubu, no bo na slub nas nie stac, poza tym obydwoje nie mamy juz zadnej rodziny. a dzieki temu przyjeciu moglismy sobie spokojnie, bez zlych opinii i spojrzen zamieszkac w jednym mieszkaniu. moja dziewczyna byla bardzo szczesliwa. wtedy mowila, ze wszystko jest niewazne, ze jedyne czego pragnie, to byc ze mna, w jakichkolwiek warunkach, ze moze nawet mieszkac na ulicy, byle tylko ze mna. byla dla mnie bardzo dobra. kochala mnie. tak… potem tez byla dla mnie bardzo dobra, tylko sasiedzi zaczeli mowic, ze kiedy ja jestem w pracy, jej nigdy nie ma w domu. ze pali papierosy, zuje betel, gra w karty. ale ja im nie wierze. wtedy im nie wierzylem. teraz, sam juz nie wiem, no chyba tez nie… po jakims czasie, ona sie zmienila. chciala zebym kupowal jej drogie ubrania, buty. kiedy wracalem do domu, opowiadala, ze sasiadka ma ladna, nowa sukienke. ja tlumaczylem jej wtedy, zeby nie patrzyla na innych, nie porownywala sie do nich. jedyne do czego powinnismy sie porownywac, to nasza wlasna przeszlosc i przyszlosc. ze przeciez jeszcze niedawno mieszkala na ulicy, a teraz ma dach nad glowa, ma wlasne rzeczy, ma milosc. ze jest nam przeciez dobrze. i zeby byla cierpliwa, bo celem mojego zycia, jest zeby ja uszczesliwic. i ze z radoscia jej kupie i nowe sukienki i buty, co tylko bedzie chciala, ale jeszcze nie teraz, bo jeszcze niewiele mamy, teraz, na razie jest ciezko, ze musi chwile poczekac…”
odplywa. jego wzrok, zawiesza sie w kroplach deszczu. dlonie bezwiednie sciskaja niewielki breloczek przy kluczach. smutnieje.
„…nie pamietam kiedy to wymyslila, nie wiem jak znalazla kontakty. ja bylem temu przeciwny od samego poczatku, ona sama, po kilku razach, zaczela obiecywac, ze ten juz bedzie ostatni. ale lubila to, bo lubi miec pieniadze, latwo je zdobywac i szybko wydawac. nie wiem, moze powinienem byl na nia krzyknac…”
zaw soe zjawil sie w hsipaw wczesnym popoludniem. zostawil w hotelu swoj bagaz i wybiegl na spotkanie. swojej dziewczyny nie widzial od prawie dwoch miesiecy. dzis tez sie nie udalo, dotarl na miejsce za pozno.
„…musialem juz przyjechac, musialem przeciez sprawdzic, jak oni ja tu traktuja. czy czegos jej nie brakuje…”
cztery miesiace wczesniej spadla na niego jak grom, wiadomosc, ze ja zlapali.
„… jechala na chinska granice, z poprzyklejanym do ciala, nielegalnym transportem birmanskich jadeitow. mimo ze do tej pory przechodzila kontrole, tym razem sie nie udalo. nikt o nic nikogo nie pytal. zolnierze wzieli kamienie, a ja aresztowali. i tak trafila do hsipaw. dlaczego tu? nie wiadomo. to cud, ze mogla zadzwonic i jakos mnie zawiadomic…”
jak dlugo tam zostanie, nikt nie potrafi powiedziec. w tym kraju prawo nie dziala, nie ma oskarzen, sadow, nie ma procesow, obrony. policja, wojsko, wladza – wszyscy kompletnie bezkarni. ich humor decyduje, co stanie sie z czlowiekiem.
„… teraz jest bardzo ciezko. ja bardzo za nia tesknie i martwie sie co z nia bedzie. moga zrobic z nia wszystko. zamknac bez procesu, wypuscic za dwa tygodnie, najgorsza jest ta niepewnosc. poza tym w kazdym miesiacu musze dla niej wplacac 50 tysiecy kiatow. mowia, ze na jedzenie. gdybym tego nie zrobil, mogliby przestac ja karmic albo zle zaczac traktowac. 50 tysiecy to duzo, wiecej niz koszt posilkow, za tyle moglismy przetrwac nawet caly miesiac. wynajem, prad, gaz, zakupy… nawet nie jest w wiezieniu, ciagle przebywa w areszcie… zeby sie z nia zobaczyc musze zaplacic policji dwa-trzy tysiace kiatow… dzisiaj mnie nie wpuscicli, ale jutro sprobuje, kazali mi wrocic rano… musze ja zobaczyc…”
przestalo padac. wstal. poszedl. „nie porownuj sie do innych. porownuj sie tylko do wlasnej przeszlosci i przyszlosci”, jego slowa wciaz drgaly w poburzowej ciszy.

da sie!…..thank you!

DSC_1227.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

czas spedzony w birmie skierowal nasze mysli w strone obozow birmanskich uchodzcow. oficjalnie, obozy te nie istnieja. poniewaz oficjalnie nie istnieja, nie maja tez oficjalnego wsparcia.
wymyslilismy sobie tydzien temu, ze skoro i tak chcemy wetknac tam nasze nosy, to byc moze uda sie pojechac ze wsparciem nieoficjalnym. poniewaz swoich rzeczy mamy do oddania niewiele, napisalismy kilka ogloszen, ze jesli ktos, ma byc moze cos, to prosimy niech zostawi, a my to przewieziemy dalej. w piatek porozwieszalismy je w okolicznych hotelach. dzis, z wielka niesmialoscia ruszylismy sprawdzic, czy cos bedzie.
iiii…. uwaga, uwaga! ledwo dotaszczylismy do siebie wielki wor pelen ciuchow! przeslicznie dziekujemy wszystkim osobom, ktore zdecydowaly sie pomoc! jestesmy najszczesliwsi, ze tak to. za moment ruszamy na polnocny-zachod.

inez… pieknie dziekuje za korekty! a teraz w cudownym britisz inglisz:)

the time we’ve spent in burma, pushed our thougts to the burmese refugee camps. oficially, those camps do not exist. because they don’t exist, they don’t get any official support. so, a week ago, it came to our minds, that if we are going there away we can go with some unofficial help. because we have very few things to give away, we wrote some announcements, that if someone maybe has some clothes, they could leave them and would fetch and transport them to the camps. on friday we left announcements in nerby gusthouses. today, we went to check if something was waiting for us.

aaaaand….. we could hardly carry this huge bag full of clothes! we would like to send a biiiig “thank you” to everybody who helped us! we are so happy, that it worked! and in a moment we are heading north-west, to the camps.