KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA
chcialoby sie zaczac: kiedy w birmie zejdzie sie z glownej drogi…
ale nie da sie. tu nie ma glownych drog. z drugiej strony, z tych mniejszych zejsc sie nie da. jest zakaz. jeden z wielu, o ktore potykamy sie w tym kraju. idziemy wiec sciezkami „rzadowymi”. te, prowadza waskim korytarzem wiosek, udajacych ze wszystko jest w porzadku. nasz przewodnik jak zdarta plyta powtarza, ze sluzby rzadowe, w kazdej chwili, dokladnie wiedza w ktorym miejscu, w ktorej wiosce jestesmy. gdybysmy zeszli z wyznaczonej trasy, nam, w najgorszym wypadku grozilaby deportacja. jednak on oraz ludzie po drodze ryzykowaliby przesluchaniami, wiezieniem, moze nawet zyciem. godzimy sie wiec na „korytarz”. pozostale obszary stanu shan sa dla cudzozimcow niedostepne, bo… pokryte plantacjami maku i bazami wojskowymi. w odroznieniu od mieszkajacych kawalek na poludnie karenow, wielu shanow doszlo do porozumienia z rzadem. generalowie przymykaja oko na produkcje opium, shanowie zas, w zamian za poblazliwosc, zapomnieli o walkach wyzwolenczych. ale zostawmy polityke. rozmowy o polityce tez nie sa pozbawione ryzyka.
z kalaw do inle idzie sie trzy dni. mozna by szybciej, ale wtedy mija sie mniej wiosek. a my chcemy wiecej, bo to jak podroz w czasie. droga z kalaw do inle wyglada jak gigantyczny skansen. zycie wyglada tu tak, jak wygladalo sto, dwiescie lat temu. wplywy cywilizacji mozna policzyc na palcach jednej reki: torebki foliowe, puszki, blacha, ktora zastapila plecione z lisci pokrycia dachow, bez sensu, bo przez nia skwar w porze suchej i nie do wytrzymania huk w deszczowej, podlaczany do akumulatorka przenosny telewizor, metalowe i plastikowe pojemniki do noszenia wody, koniec. cala reszta pamieta ich praojcow. tradycyjne domy o wyplatanych z bambusa scianach, wewnatrz nich paleniska, otwarte, bez kominow, by dym wyplaszal insekty, plecione recznie kosze i maty, na tych matach odbywa sie cale zycie, sa lozkiem, stolem, siedziskiem, drewniane plugi, radla i cepy, kute przez kowali noze i maczety, zaprzezone w woly drewniane wozy, byt uzalezniony od kaprysow pogody. nie ma pradu, nie ma biezacej wody, nie ma kanalizacji. jedyna w promieniu wielu kilometrow pomoca w chorobie jest staruszek-zielarz, sam juz ledwo chodzacy. kobiety rodza dzieci przy pomocy innych kobiet, dzieci nawet te male, pracuja na rowni z doroslymi, dorosli rzadko kiedy wybieraja sie poza swoje wioski. ich twarze, mimo usmiechow, surowe i zmeczone. dlonie spracowane. czas tu plynie powoli, monotonnie, bez nadziei na zmiane. dla nas – nierzeczywisty, egzotyczny swiat. odlegly, fascynujacy i pociagajacy. ale my, za dwa dni bedziemy juz gdzie indziej.
Jednak są na świecie miejsca gdzie czas
się zatrzymał, drewniane pługi, cepy znamy
tylko z książek,a Wy widzicie to naprawdę,
podczas pracy o czym tylko czytaliście lub
widzieliście na starych filmach………..
czasem trzeba sie zatrzymac, by na zycie inaczej spojrzec:)
aż się wzruszyłam. :’}
maugośka, piękny opis. piękny.
genialny album.
no wymiękłam.
dosłownie – bo oczy mi się zmoczyły.
ukłony.
inez, csssiiii, bo sie rozpaskudze:)
dzienkujem:)
to ja maugos, chociaz tomek.
ps. a z obozu uchodzcow… prawie same dzieci, bo doroslych nie do konca mozna, bo oni wciaz walcza. tam to dopiero bedzie wzruszajaco. oj.
no to poczekam cierpliwie. 🙂
Małgoś przecudne zdjecia. Te z dzieciaczkami musisz wszystkie zostawić , są genialne.
AAA, Małgoś, Tomasz my z Kuba juz pełnoprawnymi prażaninami jesteśmy:-) ulica Rozłucka – welcom to:-)