escarmentamos en cabeza propia…*

DSC_0251.JPG

Thumbes. 30 km od cieszacego sie watpliwa slawa najgorszego w ameryce poludniowej przejscia granicznego aqua verde.

3,2,1,0, start!
jak ostatni idioci wsiadamy do samochodu naganiaczy. ich trzech, nas dwoje. klasyka. budowanie nastroju. zablokujcie drzwi, bo w miescie demonstracje. kretymi, brudnymi uliczkami wyjezdzamy z miasta. 30 minut drogi do… teoretycznie granicy, praktycznie – diabli wiedza. zaczyna sie od amigos, potem stopniowo robi sie coraz cieplej, cieplej, goraco… w koncu furia. ladujemy w samym srodku ziemi niczyjej miedzy granicami. stragany, przemytnicy, wszelkiej masci typy spod najciemniejszych gwiazd. tu kaza wysiasc z samochodu. juz piechota z uliczek malych, w jeszcze mniejsze, w koncu w szczeliny miedzy gorami wszystkiego. lewej benzyny, papierosow, bezzebnych kobiet, cinkciarzy, pseudopolicji wymachujacej niepseudobronia. przepychanki. slowne, gestykulacje, brak jezyka, chaos, coraz wiekszy stres. klotnia, wyrywanie pieniedzy, wyrywanie biletow, krzyki, ludzie ze straganow dookola ogladaja to wszystko jak serial, co i rusz podchodzi jakis zapity typ i wita sie z tymi naszymi, ci sie szczerza czarnym usmiechem i dalej wracaja do robienia nam awantury ze w zyciu nie mieli tylu problemow z bialymi…

i pomyslec, ze ludzie placa fortuny, zeby sobie podniesc poziom adrenaliny…

ps. nie wierze, przysiegam nie wierze, ze to zrobilismy. jak dzieci.
ps2. na wszystko przysiegam, genialnie bylo to przezyc.

* slownik przez kilka dni bezlitosnie otwieral sie na tym zdaniu. placimy frycowe.

Jedna myśl do “escarmentamos en cabeza propia…*”

Dodaj komentarz