Zamyślenia jaskiniowe

DSC_8423.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA

Największą chyba bolączką jeżdżenia (ale też życia?) jest uodpornienie, zobojętnienie. Powolna albo i nie powolna utrata spontanicznej ciekawości, umiejętności zachwycania, łapczywego czerpania garściami każdej mijającej chwili. I nawet ciężko mieć o to do siebie pretensję, bo taka pretensja, to trochę jak walka z naturą rzeczy. No bo kiedy raz spróbujesz lodów, już zawsze będziesz wiedzieć jak to jest, będą spróbowane, pryśnie czar pierwszego razu okraszonego odkrywaniem nieznanego. Będziesz jeszcze poznawać waniliowe, czekoladowe, truskawkowe, ale w końcu, pewnej niedzieli stwierdzisz, że karmelowe to jest to, są ulubione, lepszych nie ma. I w tym właśnie momencie skończy się Twoja z lodami przygoda, zacznie zaś codzienne, coraz zwyczajniejsze, z czasem mniej lub bardziej nudne obcowanie. Ot, spowszednieją.
Cóż, tak to już jest, nic się nie poradzi – ciśnie się na usta.
Błąd.
O jaskini Cerme dowiedzieliśmy się z ulotki. Widniało na niej zdjęcie i mglisty opis „jaskinia medytacyjna”. Z jakiegoś powodu medytacja skojarzyła nam się ze spaniem i pojechaliśmy sprawdzić czy przypadkiem nie dałoby się spędzić tam nocy. Ot tak, dla odmiany.
Niestety. Eksplodujący w Indonezji przemysł turystyczny zdążył się już tu zjawić – wybetonował podejście, postawił stróżówkę, w stróżówce posadził strażnika a przed stróżówką naciągacza wmawiającego, że wchodzenie do jaskini samemu jest zabronione. Kupiliśmy więc bilet, z pseudo-przewodnikiem podzieliliśmy się refleksją, że kłamstwo i krętactwo to nienajładniejsze cechy charakteru i po kilku minutach zanurzyliśmy się w mroku. Zanurzyliśmy dosłownie. I nie tylko w mroku. Ta jaskinia to ciągnący się ponad kilometr, czarowny, kręty korytarz. Na jego dnie szemrze spokojnie sięgająca czasem kostek, czasem bioder rzeczka. Potykając się o kamienie, ciemność i Tomkową klaustrofobię pobrodziliśmy nią ku ciszy.
Bajka! Zwielokrotnione echem nagłe trzepoty nietoperzy, opasłe, iskrzące się tysiącami diamentowych lśnień nawisy, smukłe stalaktyty, tajemnicze zakola zdające się prowadzić ku przepaści, wyłaniające się zza nich, spiętrzone fantazyjnie półki skalne, magia wędrówki do źródła podziemnej rzeki. Tak, to wszystko oszałamiało, odbierało dech piersiom. I bez dwóch zdań spełniało wszystkie warunki potrzebne by się zachwycić: kokietowało pięknem, krasiło niezwykłością, urzekało dreszczykiem pierwszego razu, bo jeszcze nigdy, żadne z nas nie było w takim miejscu.
A jednak zostało przyćmione. Zresztą nie tylko to…
Po godzinie-półtorej w ciszy zaczął tańczyć jednostajny plusk. Z każdym zakrętem głośniejszy, coraz bardziej wyraźny. Aż wreszcie kolejny łuk odsłonił małą zatoczkę ślicznie zwieńczoną żółto-pomarańczową skałą i spływającym po niej maleńkim wodospadem. Wciąż nie wiem jak to się stało, że tak mnie to poruszyło. Boże mój, jak to możliwe – niemal usiadłam z wrażenia – widziałam Iguazu, największy wodospad świata i nagle ten maleńki, niespełna półtorametrowy, ledwie szemrzący ciek, ten mini ledwie-strumyczek przyćmiewa mi tamten ogrom? Tamten huk? Tamto piękno?
A jednak właśnie tak było. Oczy się zaszkliły niespodziewanym szczęściem.
I pomyślało mi się, a może przypomniało, że to, że „pierwszych razów” z każdym dniem coraz mniej, że fakt, że mnóstwo „najów” dotknęłam, zobaczyłam, nie oznacza wcale, że najlepsze w życiu zostało już też znalezione. Trzeba szukać. Nie stawać.  Bo może karmelowe z odrobiną rumu czyni świat jeszcze piękniejszym? A może z marakują? Albo kaczką w buraczkach? Czyż to nie grzech, nie sprawdzić? Nic nigdy nie wiadomo.

Post powstał na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX

6 myśli do „Zamyślenia jaskiniowe”

  1. Witam, czytuję już od dawna, zawsze z radością, ostatnio, muszę przyznac z zachwytem. Przedtem bardziej jakby treścią, a teraz również formą. Gratuluję wszystkiego: pomysłu na życie, umiejętności odnajdywania się w wielu sytuacjach, prac graficznych i plastycznych, a teraz także pięknego posługiwania się językiem i świetnego stylu. Skończę może narazie, żeby dym kadzidlany WAS nie udusił. Ale chapeau bas 😀 !!! Gdybyście potrzebowali czyichś bezinteresownych pozytywnych uczuć, to macie je u mnie… najserdeczniejsze

  2. Jasne wyjadane ukraińską krówką. Mnie czyni świat lepszym 😉
    Jak to mądrzy mówią, trzeba zostać dzieckiem, czyli nie przyjmować nic za oczywiste. „Naje” mieć trochę gdzieś?
    Ja to Was lubię za szczerość. Ładnieście to napisali po dorosłemu. I sprawdza się nie tylko w podróży. A może przede wszystkim nie.

Dodaj komentarz