Dżakarta

DSC_7639.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA

Pierwsze, co mi przyszło do głowy na widok Dżakarty oglądanej zza szyby jadącego z lotniska klimatyzowanego autobusu to sękacz – jego niekończące się nawarstwienie. To miasto zdaje się przeczyć prawom fizyki. Tam, gdzie na zdrowy rozum, nie sposób upchnąć już niczego, szpilki się nie wściubi,  tutejsza rzeczywistość, nie wiem jakim cudem, wtrynia jeszcze uliczkę, jeszcze dom, jeszcze ścianę, stragan, sznury z praniem, doniczkę, motor, człowieka. Jednego, trzech, całą rodzinę. Gdybyśmy nigdy nie wysiedli z tego autobusu, napisałabym, że ul, że mrowisko – mrowi kolos o ponad 20 milionach twarzy zapełniających centrum, obrzeża i przedmieścia. Ale wysiedliśmy. Ul, mrowisko przestało pasować. Bo to jednak uporządkowane struktury, sieć złożonych, ale logicznych porządków i podziałów. No i czystość.
Na drugi rzut oka Dżakarta odrzuca. Kojarzy się źle. Bardzo źle. Pamiętam, kiedyś mucha złożyła jajka na psiej kości. Nie wiedziałam o tym i sprzątając podniosłam tę kość. Całe jej wnętrze wypełnione było kłębiskiem małych, żółto-białych larw. Nieustannie w ruchu, wiły się, kręciły, jedna przez drugą, w drugiej, na drugiej. O mało nie zwymiotowałam.
Lepko, gorąco, bez tlenu. Drący uszy hałas, niesłychany smog – wdziera się do oczu, te po krótkiej chwili zaczynają boleć, nieprzyjemnie piec, wdziera się do gardła. Na każdym rogu śmietnisko. Jak nie w rynsztoku to w rzece, jak nie w rzece to przy targu, jak nie przy targu to byle gdzie, na każdym centymetrze, który jakimś cudem pozostał jeszcze pusty. Klimat jest jaki jest – wilgotność wstrętnie wysoka, temperatura też, więc gniją te śmietniska w ekspresowym tempie i straszą odorem tak pęcznym, że niemal automatycznie przestaje się oddychać. Z obawy, że następny fetorowy wdech zatruje całe ciało, że będzie po nas, koniec. W hotelu pluskwy jak konie, łazienka cała w grzybie, woda w kranach brunatna i cuchnąca kloaką. Kurz, bo od prawie miesiąca nie spadła kropla deszczu. Może to i lepiej, gdyby zaczęło padać chemiczna zawiesina drgająca w smogowym powietrzu zalałaby ulice, domy, drzewa, nas.
Pomogła nam przekora. Przekora i intuicja. Turyści tu wytrzymują średnio trzy-cztery dni. Oglądają „co trzeba” i szybko uciekają. Przekora kazała nam zostać. A intuicja jakby potwierdzając ten wybór dostrzegła pewien dysonans.
Bo na trzeci rzut oka Dżakarta fascynuje. Wykarykaturzonym, niesłychanym kontrastem. Zdaje się nie znać pojęć: biedny czy bogaty. Jej słownik operuje terminami skrajnymi: jeśli biedak, to nędzarz, wzbudzający litość, marny, mizerny, lichy, pozbawiony perspektyw; jeśli bogacz to krezus, milioner, nadziany burżuj, przesycony i suty. Wszystko pomiędzy, środek, nawet kiedy jest, znika wśród tych jaskrawości, stanowi jedynie tło. Ulica Mangga Dua, przy niej centrum handlowe, w nim elektronika. Od rozlanych w półcieniu wiaduktu kolejowego zakurzonych slumsów oddziela je tylko przecznica. Tak jest zresztą wszędzie. Ubóstwo nie jest zepchnięte na krańce metropolii, zsunięte do podziemi. Podobnie jak śmietniska, zajmuje każdy fragment, napęczniałe mnogością wnika w strefy przepychu, miesza się z zamożnością, przyjmuje jej jałmużny. Jeszcze pięć minut temu nie mogliśmy oderwać poruszonego wzroku od żylastych mężczyzn i zmęczonych kobiet targających worki z plastikiem, papierem, metalem, idących do punktu skupu, w którym je wymienią na jakieś marne grosze, od prowizorycznych, kleconych z czego popadnie , mikrych bieda-domków chwiejących się nieporadnie nad pokrytym kożuchem zgęstniałego brudu, czarnym, wąskim kanałem. Teraz, niespodziewanie i nie mniej zaskoczeni, zdziwieni, zszokowani siedzimy w miękkich fotelach wsłuchując się w aksamitny, pełen przestrzeni i głębi głos Diany Krall. Płynie on dźwiękiem czystym, jednym z najczystszych na świecie, bowiem istnieje niewiele zestawów audiofilskich, które swoją jakością przewyższają ten, na który właśnie patrzymy. Jakością, ale też ceną. Za same te dwie kolumny, Wilson Audio Sasha, trzeba by zapłacić 30 tysięcy dolarów. Prawda, że abstrakcja? Nie dla tego miasta. Później się okaże, że i tych najdroższych – JBL Everestów możemy w nim posłuchać. Pani się uśmiechnie i wyceni parę: 80 tysięcy. Dolarów oczywiście. Nie spytamy o resztę do której są podłączone  – również najdroższy z drogich zestaw McIntosh’a. Wyjdziemy speszeni ze sklepu, zawiesimy wzrok na zaparkowanych: Porsche, Rolls Royce, Lamborgini i po niecałych stu metrach, przez małą szparę w płocie będziemy podglądać rodzinę siedzącą przed mini chałupką otoczoną stosem desek, blachy, bajzlu, trwającą w milczącym bezruchu i iskającą się z wszy.
A jednak to nie ten kontrast sprawił, że Dżakarta nas zafascynowała. Kiedy się długo jeździ z czasem się rozwija intuicja podróżna, jakiś rodzaj instynktu pozwalającego podświadomie wyczuć bliskie zagrożenie. Od ludzi, miejsc, sytuacji. Coś nagle podpowiada: Wynoś się z tej uliczki. Ale… Nie dyskutuj, zjeżdżaj stąd, natychmiast. W Dżakarcie instynkt milczał. Po kilku pierwszych dniach trochę nas to zdziwiło, bo doświadczenie z kolei wyraźnie podpowiadało, że tam, gdzie wielkie kontrasty, gdzie kolosalne przepaści między bogatym a biednym, tam też i agresja. Frustracja, zazdrość, złość. To naturalny porządek, smutny znak współczesności. A tu – kompletna cisza. Idziemy późnym porankiem przez slamsowe uliczki. Nic, milczy, ani mru, mru. Kombinujemy po drodze: może przed południem nie chce im się ruszać? Z dnia na dzień coraz bardziej zaczyna nas to nurtować. No więc trochę jak dzieci, wtykamy palec w ranę, coraz głębiej i głębiej, żeby sprawdzić na ile jeszcze nam pozwolą. Łazimy po południu, potem wieczorami, późno, w końcu i nocą. Jedyne, co spotykamy, to zaskoczone zdziwienie naszą obecnością, trochę smutku i uśmiech. I, nie chce nam się wierzyć, ani krztyny złego. Jak to jest możliwe? Czy mamy aż tyle szczęścia? Czy tu naprawdę tak jest? Czy może już jutro, pojutrze zwyczajnie się okaże, że nasza intuicja jest marna i ślepa jak kret? Nie było innego wyjścia, musieliśmy zostać, spróbować znaleźć odpowiedź.

Post powstał na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX

3 myśli do „Dżakarta”

  1. puk, puk,

    to my 🙂
    tak krótko bo zarobieni jesteśmy:
    !!!! fajnie że jesteście i być będziecie 🙂 !!!
    Czytanie Waszych wypocin bez zmian – czyli cały czas sprawia ogromną przyjemność i pozwala choć na chwilę poczuć się być w drodze – co jest jednym z nawspanialszych stanów ducha jakiego zaznaliśmy. Co prawda Jakarta to nie Altiplano ale dobre i to 🙂

  2. Mimo wszystko uwazajcie na siebie i unikajcie rozmow o egzystencjalnych niepokojach z indenezyjskimi dresiarzami po zmroku.
    Przyjemnie sie Was czyta nawet gdy tematy nieprzyjemne. I zdjecia piekne.
    Co z ksiazka?
    Pozdrawiam

  3. Mariusz:) to dobrze, dobrze, ze zyjecie! a czy trzylatka wciaz mowi na wiezowce – lodowce?
    a nie sadzisz, ze najlepszy stan ducha to zycie? No i juz przestan z tym altiplanem. plasko tam jak na mazowszu.
    jareg, tu nie chodzza w dresach, za cieplo. no i alkohol ciezko kupic, wiec to wszytsko nie to samo co bliskie spotkanie z gumbasem. a z ksiazka co? sami nie wiemy:)

Dodaj komentarz