Tonle Sap – gdzie rzeka zawraca swój bieg

komiks-na-ryby.jpg
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA

Wiejska zagroda. Trudno powiedzieć, że wioska, bo wioska to jednak jakieś skupisko, jakiś organizm, a tu chaty są, ot, nieregularnie, każda sobie, rozsypane wzdłuż drogi. Wcześniej, ta droga była rozmazującym się w strugach monsunu czerwono-brunatnym klepiskiem. Od niedawna jest asfalt. Dla kraju to dobrze, wiadomo, komunikacja, transport – ważne sprawy, ale dla żyjących przy niej ludzi jednak gorzej. Hałas, pędzące samochody, autobusy, ciężarówki, smród i niebezpieczeństwo dziesięć metrów od domu. Oni nic z tego asfaltu nie mają.
No więc jesteśmy „na wsi”, u brata Reth’a, od kilku dni się zbieraliśmy, ciągle coś wypadało, ale w końcu się udało. Skrzyknęło się kilka osób i przyjechaliśmy. Na ryby. Wysiadamy z tuk-tuka, witamy się z rodziną, grzecznościowe pogawędki, dzieciaki ciut onieśmielone przyglądają się nam zza przymkniętej, błękitnej okiennicy, my mocno zaciekawieni przyglądamy się obejściu, zaproszeni siadamy na rozłożonych na ziemi matach, pijemy wodę, łapczywie wchłaniamy cień. Czekam. Nie moszczę się, czekam, bo wydaje mi się oczywiste, że skoro dom jest przy drodze, w samym środku zżółkniętych skwarem pól, dookoła jest tak sucho, że każdy krok unosi pyliste obłoki, nie ma tu żadnej rzeczki, a do jeziora kilka kilometrów, to pewnie zaraz będziemy jechać dalej. Bo przecież na te ryby.
Obejście jest typowe. Dom na wysokich palach, ze spadzistym dachem, na górze proste sypialnie, na dole, między palami ocieniona przestrzeń, w której toczy się życie. Wielkie, drewniane łóżko, pełniące rolę leżanki, ale też stołu-jadalni i miejsca spotkań rodziny; porozwieszane hamaki, na ziemi maty z bambusa i liści bananowców, niewielkie, krzywe biurko i zbita z desek ławka. Kuchnia i palenisko są pod daszkiem, na zewnątrz. Dookoła domu drzewa owocowe – mango, limonki, banany, papaje, nerkowce, chlebowiec, w głębi szeleszczą smukłe liście trzciny cukrowej; marna grządka ogórków, trawa cytrynowa, bazylia, trochę mięty. I wszędzie, ale to wszędzie cała masa zwierzaków: kury, kaczki, psy, koty, świnki, żaby i ryby. Zaraz… jak to ryby?
– Nooo? – Reth pochrupując sajgonkę pojawia się odmieniony, boso, w krótkich spodniach, stożkowym kapeluszu, ze sporym pękiem sieci przerzuconym przez ramię – Gotowi? Idziemy na ryby? Gdzie wolicie, tutaj, czy z drugiej strony drogi?
– Reth, a ty znowu żartujesz!

Gdyby tak mieć balon, móc się nagle unieść i obejrzeć z góry, albo jeszcze lepiej – móc oglądać przez rok, co się tu wydarza, jak funkcjonuje to miejsce, ostatnie pytanie Reth’a przestałoby brzmieć jak żart. Bo to nie żart, to fenomen. Niesamowita symbioza ludzi i natury.
Jezioro Tonle Sap o tej porze roku, jest połowa marca – końcówka pory suchej, mimo dużej powierzchni* przypomina kałużę. Ma ciut ponad metr głębokości i szaroburą wodę, której wciąż ubywa. Wypływająca zeń rzeka o tej samej nazwie, od pięciu już miesięcy, przepompowuje wodę do pobliskiego Mekongu. Wody obu rzek ścierają się w Chakto Muk**. To starcie to nie metafora. Tam naprawdę, co roku, w czerwcu i listopadzie dochodzi do pojedynku ogromnych sił natury. W okolicach maja Mekong zaczyna wzbierać. Wiosenne ocieplenie i odwilż w Himalajach, skąd bierze swoje źródło, początek pory deszczowej, zasilają nurt tej potężnej rzeki. Tydzień po tygodniu jej poziom się podnosi, prąd nabiera tempa, woda zaczyna buzować, rozpychać się w korycie. Kiedy nadchodzi czerwiec, Chakto Muk przy Phnom Penh, staje się świadkiem cudu, fenomenu natury. Potężny, żółty Mekong pokonuje swój dopływ – rzekę Tonle Sap i zawraca jej bieg. Ta, zasila w wodę jezioro Tonle Sap.
Wraz z tą wodą wędruje odwieczny, coroczny cykl – migrujący rybacy, migrujące wsie, migrujące ławice, migrujące ptaki, rośliny i zwierzęta, migrujący muł. Ten gigantyczny proces warunkuje życie. Bez niego tutejsza równina byłaby wyschniętą, jałową, brunatną pustką. Z nim, jest żyzną krainą.
Napływająca woda w czasie kolejnych miesięcy będzie się rozprzestrzeniać i przynosić, jak mówią Reth i jego brat, dobroczynne powodzie. Te, poza tym, że nawodnią i użyźnią pola, sprowadzą też kolosalną, zawrotną obfitość ryb.
– Ale w listopadzie, Mekong znów opada, Tonle Sap zmienia bieg i woda zaczyna się cofać. A ludzie przecież muszą jeść przez cały rok. Utrzymują się z tego, co mają tu przy domu, nie stać ich, żeby iść i kupić jedzenie na targu.- Reth tłumaczy jak dziecku, trochę rozbawiony, że rzeczy tak oczywiste, tak mnie zadziwiają. – Dlatego kopiemy doły.
Nagle do mnie dociera. Rzeczywiście, w drodze od granicy do tu, przy każdym gospodarstwie były małe sadzawki. Sztuczne, wykopane, kilkunastometrowe, czasem zupełnie wyschnięte, czasem z resztką wody. Byłam przekonana, że to o wodę w nich chodzi…
– Kiedy przychodzi powódź i woda jest wysoka – Reth kontynuuje – ryby pływają wszędzie. Ale kiedy jej poziom zaczyna się obniżać, ryby szukają miejsc, w których jest najgłębiej. I tak się łapią do tych naszych stawów-pułapek. Żeby je bardziej zachęcić wrzucamy do dołów gałęzie, dają trochę cienia i udają las. Bo normalnie, w naturze ławice ciągną do lasów okalających jezioro i w czasie monsunu zalanych. Słuchajcie, bo ja tak gadam – zniecierpliwił się nagle – a tam ryby czekają. To co, idziemy, czy nie?
……………………….
Eh, oczywiście jak w wielu takich miejscach, coraz głośniej się mówi o tym, że jeśli nic się nie zmieni, to nieprawdopodobnie, wbrew pozorom, delikatna równowaga wkrótce zostanie zachwiana. Mekong z powodu zapór budowanych przez Chiny w jego górnym biegu, nie będzie miał wystarczającej siły, by zawrócić bieg Tonle Sap. Z drugiej strony, w związku z wycinaniem okalających jezioro lasów – naturalnej bariery zapobiegającej zbyt rozległym powodziom, woda zaczyna zabierać, a nie dawać życie.

* Tonle Sap to największy zbiornik wody słodkiej w południowo-wschodniej Azji. Ma powierzchnię 2.700 km2 w czasie pory suchej i ponad czterokrotnie większą – 12.000 km2 w czasie pory deszczowej, a różnica głębokości wynosi ponad 10 metrów – od jednego w okolicach marca – kwietnia do 11 w listopadzie.
** Chakto Muk – w tłumaczeniu, „cztery ramiona” lub „cztery twarze”, miejsce na wysokości Phnom Penh, w którym rzeka Tonle Sap wpada do Mekongu. Nazwa nawiązuje pewnie do poczwórnego rozwidlenia na tym odcinku.

Post powstał na arcyklawym notebooku Acer Aspire TimelineX

2 myśli do „Tonle Sap – gdzie rzeka zawraca swój bieg”

Dodaj komentarz