mrowki

P1040795.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

koniec roku nastraja do podsumowan. nie chce juz nam sie liczyc przebytych kilometrow, odwiedzonych miejsc, ilosci jezykow w ktorych potrafimy powiedziec dziekuje lamane na daj mi spokoj, zdartych spodni, startych klapek ani humanitarnie ukatrupionych sardynek. jednak by uniknac opinii ignorantow i wpisac sie w ogolnoswiatowa tendencje podsumowan, postanowilismy przeprowadzic ranking najbardziej upierdliwych stworzen tego swiata. kandydatow bylo wielu, nie ma sensu ich tu wszystkich opisywac, skupmy sie na czolowce. po wylaczeniu czesci homo sapiensow z serii „hello maj frjend, ju łont … (tu wstaw dowolna fraze, poczynajac od tuk-tuk* a konczac na bum-bum**), wyeliminowaniu, mimo wszystko, wiecznie nienapasionych komarzyc (te zajely szacowne drugie miejsce), piekne panie, szanowni panowie, wybor padl na… /tu werble, famfary, fajerwerki, armata/  m r o w k i !
gdy male, wcisna sie wszedzie, gdy urosly na tyle, ze wcisnac sie nie moga, bez skrepowania przegryza ulubiony namiot. tycie faraonki, potezne, dzunglowe calowki, srednie, czarne, zolte, brazowe – sa wszedzie. w lesie, na lace, w hotelu, autobusie, na lodzi, kilka trafilo nawet z nami do samolotu. a zostaw drobinke jedzenia, niedomkniete okno, niedomyty kubek, znikad sie wytrzasnie wielka zarloczna chmara i chocbys jeszcze dychal zatarga do mrowiska ciebie i twoj dobytek. wlezie w ostatnia kanapke, wyniesie w nocy pol cukru, a zamiast sie zachowac, no chociaz podziekowac, na do widzenia pogryzie. albo rozwies pranie, czysciutkie, pachnace, zaraz stadko odnajdzie linke miedzy drzewami i skroci sobie droge, zostawiajac na wszystkim szarobura smuzke, bo nog przeciez nie myje. ksiazke by mozna napisac o naszych z mrowkami przygodach. jednak najgorsza perfidia, ktora je wysunela na pierwsze miejsce w rankingu jest fakt, ze gdy juz je dorwiesz, juz, juz chcesz urwac ta glowke, ta patrzy nagle na ciebie, wzrokiem budzacym sumienie, a w oczach bezczelne pytanie: ty, nie uczyli cie w szkole, ze jestem pozyteczna?

* tuk-tuk – pojazd trzykolowy, zadaszony, ktorego wlasciciel po roztoczeniu apokaliptycznej wizji dotyczacej odleglosci i utrudnien w ruchu, za niebotyczna kwote probuje cie zawezc tam, dokad spokojnie moglbys dojsc piechota. za darmo.
** bum-bum /w niektorych, mniej edukowanych kregach rowniez: ju łonna fak?/ – zaczepka sugerujaca, ze za niewielka oplata mozesz skorzystac z wdziekow pani (jesli masz szczescie), poniopana lub pana.

to dobrze, dobrze rok skonczyc:)

trzeciego stycznia pisalismy: to dobrze, dobrze rok zaczac. zaczal sie wystawa rozmow kontrolowanych. co bylo w miedzyczasie, mozna przeczytac tu: www.tamtaram.pl

dzis ku wielkiej radosci osob naszych skromnych, mozemy napisac: to dobrze, dobrze rok skonczyc. ostatnie dni przyniosly dwie niespodzianki.
niespodzianka pierwsza:
zrobiona przez nas okladka „samsary” znalazla sie na 6 miejscu zastawienia miesiecznika „modny krakow” na okladke roku. cieszymy sie ogromnie!
tu mozna kliknac, zeby o tym przeczytac
niespodzianka druga:
zupelnie bez naszej wiedzy i naszego w tym udzialu znalezlismy sie w finalowej dziesiatce konkursu na podrozniczego bloga roku organizowanego przez portal fly4free.pl
konkurs jeszcze sie nie skonczyl, trwa do 2 stycznia. do tego czasu, tu mozna kliknac, zeby na nas zaglosowac. bedziemy wdzieczni, bo oni w nagrode oferuja przelecenie samolotem ultralekkim, co kusi nas bardzo niezmiernie:)

no. to by bylo na tyle z naszego departamentu pi aru.

tasik chini

komiks-tasik-chini.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

jak mowia: zyc jest dobrze, dobrze zyc – jeszcze lepiej. w tasik chini bylismy szczesliwi. codziennymi malymi szczesciami. a tym, ze zaby w lazience gapia sie ze sciany, ze potem my na jeziorze gapimy sie na ryby, ze deszcz tylko w nocy pada, roj wedrownych pszczol ulepil zywe gniazdo, krople sie mienia na lisciach, zagnalo nas na bagniska, przedzieramy sie rzeka, cala w chaszczach, jak z filmu, dnie spedzamy na lodce, zasypiajac w zaroslach, plywamy w ciszy, sami… i co tu jeszcze pisac. nuda. ale jaka! nuda doskonala!

rajan

Rajan.jpg

dlugo szukalismy takiego miejsca. chcielismy zeby bylo choc troche ladnie, z dala od miast i… cicho. przede wszystkim cicho. wreszcie sie udalo. w tasik chini cisza. i rajan, u niego spimy. i z rajanem rozmowa. tych rozmow po drodze bardzo duzo, bo rajan duzo mysli, duzo wie i duzo czuje, a nie ma chyba z kim porozmawiac, bo – troche sie zali – z turystami, ktorych prowadzi do dzungli to gluche monologi; teraz rajanowi popsul sie samochod, we wsi obok nie dadza rady, poza tym cos kreca, wiec musi jechac do miasta, od dwoch dni jest caly chory na to jechanie.
– nie lubie miast, wiecie, ja ich nie rozumiem. kiedy ide do dzungli nie potrzebuje niczego, zadnych pieniedzy, zapasow. biore maczete i ide. i w dzungli znajduje wszystko, co jest mi potrzebne, do zycia. owoce, zwierzeta, wode. tam jest jakas sprawiedliwosc, rownosc, koegzystencja. a miasta, w miastach sie gubie. miasta nie maja zasad.
– a wiesz rajan, to paradoks, bo nas z kolei zycie nauczylo zyc w miescie. tak jak ciebie w dzungli. nawet nie majac pieniedzy potrafimy wymyslic gdzie sie przespac, co zrobic, skad wykonbinowac jedzenie. dzungla by nas zabila, dla nas, widzisz, to ona jest niezrozumiala, wroga, bo jej nie znamy.
i siedzimy tak, pijemy kawe i dyskutujemy o sposobach przetrwania. i tu i tu. powoli dochodzi poludnie i juz zaczynamy sie zgadzac, ze kazdy ma swoje miejsce, w ktorym jest mu dobrze i moze taka to uroda i swiata i zycia, ta roznorodnosc. a wtedy nagle rajan patrzy zza tych swoich gruboszklistych okularow, rozmarza sie i mowi:
– najbardziej cenie to, ze kiedy przekraczam prog lasu, choc wiem, ze bedzie trudno, goraco, niewygodnie, zaczynam sie czuc jak dziecko – szczesliwy, beztroski, spokojny. nie majac niczego, mam wszystko.
i tu sie rozmowa skonczyla. nic nie moglismy powiedziec. bo w miescie, nie majac niczego, ma sie bardzo niewiele.

pian

DSC_2779.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

jak na swoj wiek, pian jest bardzo dojrzaly. chyba musi tak byc. jest najstarszy z pieciorga rodzenstwa, a kiedy mial 10 lat zmarl jego ojciec. zostal wiec glowa rodziny. ale jego dojrzalosc jest pogodna, spokojna. mimo mlodego wieku, ma 26 lat, sporo juz przezyl i zrozumial. wie, ze przepychanki z pragnieniami niczego dobrego nie przynosza, lepiej uszanowac, polubic to, co dusza podpowiada. zgodnie z ta filozofia, po kilku latach studiow porzucil nauki scisle i postawil na szali dotychczasowe zycie. zwrocil sie w strone sztuki. pojechal do kelantanu i rozpoczal nauke tradycyjnych, malajskich rzemiosl. wygral. dzis robi to, co kocha. maluje batiki.
poznalismy go, jak wiekszosc spotkanych w tym kraju osob, lapiac stopa. zgarnal nas ze spalonego sloncem pobocza i nadrabiajac kilometrow dowiozl do celu. a w miedzyczasie zaprosil do siebie, do pracowni. batik byl ostatnim po lodziach, latwcach i teatrze cieni kolorem malezji, ktorego chcielismy dotknac. to zaproszenie bylo jak prezent.
pian pracuje sam. mial kiedys pomocnika, ale wiekszosc czasu tracil na pilnowanie, sprawdzanie, poprawianie, wiec gdy ktoregos dnia tamten po prostu nie przyszedl, nie szukal juz nikogo by zajal jego miejsce. teraz znow zalezy od samego siebie. i dobrze, tak mu lepiej. ta praca wymaga skupienia, precyzji i cierpliwosci. stare, jawajskie techniki farbowania batikow tolerowaly bledy, zmienialy je w zalete. wspolczesne, malajskie barwienie wymaga dokladnosci, bo zamiast zamaczania w kolejnych kolorach farby, tkanine sie maluje. kazde skapniecie wosku, kazde dotkniecie pedzla zostawia po sobie slad trudny do wywabienia. a tkaniny sa drogie, najbardziej ceniony jest jedwab, wiec trzeba bardzo uwazac. kiedy patrzy sie z boku, wszystko wydaje sie proste. pian rozciaga material na drewnianym stelazu. nabija go na gesto wbite na krancach gwozdzie i przy pomocy haczykow polaczonych z gumkami napina i wygladza. nastepnie szkicuje wzor, ktory za moment pokryje goracym, plynnym woskiem. wosk wyznacza kontury, te, pozostana biale, pelni tez druga funkcje – gdy kontur jest zamkniety, zamyka w sobie farbe, stanowi granice koloru. barwy sie naklada od najjasniejszych do ciemnych. kiedy cala tkanina jest juz pokryta kolorem, trzeba poczekac az wyschnie, a nastepnie utrwalic. potem gotowanie, zeby wosk sie rozpuscil, pranie, suszenie, banal, kiedy patrzy sie z boku na wprawne, doswiadczone rece rzemieslnika, to jak dziecinna zabawa. pian dobrze o tym wiedzial. dlatego postanowil, ze mamy sprobowac sami. krzywe, koslawe kontury, narozlewany wosk, nakapana farba, tragedie i katastrofy. i juz, juz mialam sie zloscic, kiedy nagle spojrzal, usmiechnal sie i powiedzial: niczego sie nie nauczysz, gdy jestes smiertelnie powazna. zacznij sie tym bawic.

malpka

DSC_2747.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

tak, wiem, to nieladnie. ale w malpce sie zakochalam. w jej rozumnym spojrzeniu, delikatnych raczkach, niespozytej energii, chwytajacej za serce mimice. kiedy po chwili strachu, podchodow i niepewnosci zaczelam sie z nia bawic, natychmiast zrozumialam co takiego sprawia, ze tak czesto w malezji te rozbrykane stworzenia koncza na lancuchach, w klatkach, na uwiezi. zyja jako maskotki na tarasach, podworkach. kiedy je mijalismy, wlasciwie za kazdym razem wstepowalo w nas wielkie, swiete oburzenie, ze to okrutnie, nieludzko, przeciez tak nie mozna. i nagle niespodzianka, kiedy malpki dotknelam, kiedy sie przytulila, zajrzala gleoko w oczy, poczulam nagle jak trudno pokonac dzieciecy egoizm, nie zwazajacy na nic, krzyczacy „ja chce malpke!” szkoda mi tych stworzen. chociaz, z drugiej strony, czy inne zycie maja wszystkie  nasze psy, koty, chomiki, kanarki?

gorka

gorka.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

gor na tioman jest wiele. jedna, ta najslynniejsza, wylaniajacymi sie z dzungli skalnymi iglicami sciaga hordy turystow pod pobliski wodospad. druga, zablocona, wiodaca przez przelecz droga laczy brzeg wschodni z zachodnim. jeszcze inna, waska, grzaska dzunglowa sciezka prowadzi na polnoc, do wiosek. gory te sa rozne. wieksze, po tysiac metrow, mniejsze, zupelnie male, dostepne, niedostepne, strome, oble, skaliste. dlugo by wymieniac.
jest tez na tioman gorka. pozornie niepozorna, ot, metrow kilkanascie. gdyby stanela gdzie indziej, nikt by jej nawet nie spostrzegl. ale stanela tam wlasnie. dokladnie na drodze drogi laczacej dwie glowne wioski. i tu sie zaczyna historia pewnego paradoksu.
w azji sie nie chodzi, nogi sa przezytkiem uzywanym jedynie w drodze z pokoju do kuchni. do sasiada, do sklepu, do pracy czy na poczte po drugiej stronie ulicy jezdzi sie motorem. albo samochodem. na tioman jest tak samo. lenistwo sie rozplenilo i usadzilo na tylkach starych, mlodych, wszystkich. nie chodza nawet dzieci.
jednak nasza gorka z lenistwa sobie zadrwila. mimo ze tak niewielka, swoja wysokoscia zmusila mieszkancow wyspy do zbudowania schodow. po kilkadziesiat stopni z jednej i z drugiej strony. lenistwo sie przerazilo – po schodach trzeba chodzic. malo tego, skoro po schodach motorem sie nie da, to jak pojechac dalej gdy ten pozostal na dole? ale z lenistwem nie wygrasz. lenistwo zmusilo wiec ludzi do… dwa razy ciezszej pracy. teraz kazda rodzina musi miec dwa motory. musi na nie zarobic, musi je zatankowac, naprawiac, utrzymywac. by jeden stal po jednej, a drugi po drugiej stronie.

holidajs

DSC_2436.jpg
KLIKNIJ TU,  ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

miasta trzeszczą, wrzeszczą
chmurzą, międlą tumultem
zgiełkliwe dududuchoty w metrze pełnościsku
wagon ssss kszsz bue, i…
z sz żżż tr-bzzz-tiiii, wrrr
klaps!
się na światłach rozkwasił piorunem głupi monsun.
to pomyśleliśmy
to skoro ma już padać
to lepiej niech już pada
na wakacjach.

popłynęliśmy na tioman.
przez te wiatrodeszcze mniejsze wyspy nieczynne.
i dobrze nam tam było. bardzo.
mimo słońca.